Quantcast
Channel: Veganizm- i życie jest pyszne
Viewing all 86 articles
Browse latest View live

Czas słodkości.

$
0
0
Ostatnio nachodzi mnie na słodkie albo tłuste jedzenie. Nie jest to najlepsze rozwiązanie dla mojej figury bo troszkę przybyło mi w biodrach. Ale co tam, tydzień cięższych ćwiczeń i ograniczenie ciastek i makaronu i będzie ok :) A na tą chwilę mam fazę na robienie pysznych ciasteczek czekoladowych, które robiły furorę w autokarze, którym jechaliśmy na Marsz Niepodległości. Wszystkim bardzo smakowały nawet tym, którzy z najwyższą nieufnością podchodzą do mojego weganizmu (czyli prawie wszyscy ;). Przepis banalny i robi się je w 15 minut. Są idealne na przyjście niespodziewanych gości.

Przepis:
  • 2 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • kawałki czekolady gorzkiej
  • 1 szklanka cukru
  • 1/2 szklanki oleju
  • 1 łyżeczka aromatu waniliowego (zamiast może być torebka cukru wanilinowego)
  • 1/4 szklanki mleka sojowego lub wody (wyjdzie i z tym i z tym) 
Zetrzeć na tarce 1/4 tabliczki czekolady. Resztę połamać albo posiekać. Zmieszać mąkę, proszek do pieczenia, sól i pokruszoną czekoladę. Oddzielnie zmieszać cukier, olej, wanilię i wodę. Dodać mokre do suchego, dobrze wymieszać. Ciasteczka formować dłońmi zwilżonymi wodą z kilkoma kroplami oleju. Piec około 10 minut. Pamiętajcie o odstępach między nimi bo sporo rosną. Po wyjęciu będą bardzo miękkie ale po ostygnięciu stwardnieją i będą chrupiące. Są boskie!!! 





I muszę jeszcze wspomnieć o najpyszniejszych tortach i ciastkach, które przygotowuje Trójmiejski Avocado Vegan Catering. Próbowaliśmy tego tortu na otwarciu sopockiej kawiarenki wegańskiej Fresci, która niestety po 3 tygodniach przestała istnieć :( Obsługa była tak miła, że nawet skinom dała przepyszny tort i to za darmo bo byliśmy na samo zamknięcie i został akurat jeden, z którym nie mieli co zrobić :) Tort po degustacji okazał się najlepszym tortem jaki kiedykolwiek jadłam w życiu. Włączając w to nawet te niewegańskie i niewegetariańskie. Krem był przecudowny, lekki, słodki, ciasto intensywnie czekoladowe a dekoracje po prostu wybitnie pyszne :) Polecam gorąco. My na święta zamawiamy ten tort i będziemy częstować wszystkich, żeby pokazać, że wegańskie słodycze są pyszniejsze niż cokolwiek innego :) Ta resztka to kawalątek, który udało mi się uratować przed wygłodniałą bandą :)


Ostatnio mam jazdę na Rewizję :)
Rewizja- List

Falafelki i ważna prośba.

$
0
0
Na konwencie tatuażu w Gdańsku w tym roku po raz pierwszy miałam przyjemność spróbować wegańskiego cateringu firmy Avocado. Jadłam przepyszny gulasz aromatyczny a następnego dnia falafelowego burgera. Falafle wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, były bardzo dobre :) Odszukałam na ich stronie przepis na owe falafelki  i wypróbowaliśmy przepis. Wyszły świetne ale oczywiście nie tak pyszne jak Avocadowe :) A tu podaję przepis, z dwóch puszek wychodzi porcja dla dwóch głodnych osób (oczywiście same falafelki nie są kompletnym obiadem) :


  • 1 puszka cieciorki
  • 2 łyżki mąki
  • drobno posiekana natka pietruszki
  • 2 ząbki czosnku 
  • kumin
  • sól
  • ulubiona masala
  • bułka tarta
  • sezam
Cieciorkę zmielić lub zmiksować. Dodać mąkę, czosnek, natkę pietruszki, przyprawy. Jeżeli masa będzie zbyt sucha dodajemy odrobinę płynu z cieciorki lub wody. Konsystencja musi być odpowiednia do lepienia kulek, które się nie będą rozpadać podczas smażenia. Obtaczamy je w bułce tartej wymieszanej z sezamem i smażymy (można w głęboki oleju a my zrobiliśmy jak kotleciki na patelni).


 
A teraz prośba. Po przeczytaniu "Milczącej Arki" (już wkrótce recenzja) mój ukochany zaczął bardzo mocno zastanawiać się nad przejściem na wegetarianizm :) Jest to dla mnie niesamowita decyzja gdyż moje 2,5 roczne tłumaczenia, namawiania i wyjaśniania nie skutkowały. W każdym razie jest to ogromne szczęście dla mnie. Natomiast jest jeden problem. TŻ pracuje w miejscu gdzie często ma 36 lub 48 godzinne zmiany. Nie ma tam lodówki, jest tylko kuchenka mikrofalowa. Powiedział, że potrzebuje jedzenia, które mógłby zabrac w słoiku lub pudełku i odgrzać. Musi to być pożywne i mogące nasycić faceta pracującego fizycznie. No i coś co nie zepsuje się stojąc przez dobę nie w lodówce. Macie jakieś pomysły? Liczę na Waszą pomoc :)

Zima niestety przybyła na Pomorze.

$
0
0
Dziś rano obudziłam się i z wielkim żalem stwierdziłam, że na Pomorze zawitała zima. A tak się cieszyłam, że nie ma śniegu a jest już połowa stycznia. Nie cierpię śniegu. Szczególnie jak budzę się po 3 dniach koszmarnie wyczerpującej choroby. Połowa osób w firmie choruje na grypę i mnie również dopadło cholerstwo. Ale jest jeden plus choroby po tym jak już temperatura spadnie, człowiek wraca do żywych a ma jeszcze kilka dni zwolnienia. Ma się całe dnie na gotowanie i pieczenie wegańskich pyszności !! I tym się właśnie od rana zajmuję.
W lodówce czeka pudełko wegańskiego smalcu, który jest najpyszniejszym smarowidłem jakie kiedykolwiek było mi dane jeść. I co więcej- NIKT spośród kilkunastu osób, które poczęstowałam nim nie poznało, że to podrabiany smalec. Nawet mój tata, który jest prawdziwym miłośnikiem i koneserem smalcu. Po spróbowaniu stwierdził, że ten jest pyszny, jeden z lepszych jakie jadł. Jego mina po tym jak dowiedział się, że to vegan smalec- bezcenna. No to podam Wam przepis na to cudo.

  •  2 duże cebule
  •  3/4 szklanki najdrobniejszego granulatu sojowego
  •  1 łyżeczka Vegety lub Kucharka
  •  2 ząbki czosnku
  •  1 szklanka oleju
  •  1 kostka Planty
  •  majeranek
  •  sól
  •  pieprz
  •  ewentualnie natka pietruszki (ja nie dałam i było super)
  •  ewentualnie jabłko (ja nie dawałam)

Na głębokiej patelni rozgrzać olej i Plantę aż cała kostka się rozpuści. dodać drobno posiekaną cebulę, łyżeczkę Vegety oraz granulat sojowy. Na bardzo małym ogniu smażyć całość 10 minut. Po 10 minutach dodać przeciśnięty przez praskę czosnek i przyprawy. Smażyć jeszcze 5 minut. Zdjąć z ognia, ostudzić. Przelać do słoika/ opakowania i zostawić żeby do końca przestygło. Gdy powoli zacznie tężeć koniecznie zamieszajcie smalczyk, żeby cebulka i skwarki równomiernie się rozłożyły. Potem do lodówki i do całkowitego stężenia. Pycha do kwadratu. Akurat na zimowe wieczory z chlebem razowym. 
Tu w formie jeszcze płynnej:



A tutaj już gotowe do smarowania na chlebek:



Naprawdę polecam, jest przepyszny.
Obiecuję, że będę częściej pisać, folder ze zdjęciami na bloga pęka w szwach a ja nie mam ciągle czasu pisać.. W lutym zbliża się ważny protest, na którym nas nie zabraknie. Może i Ty dasz radę przyjechać:



Kombinujcie z dojazdami, warto tam być. Trzeba pokazać, że nie godzimy się na wywożenie naszych polskich koni na rzeź do Włoch !!

Chilli con soya czy niebo w gębie!!!

$
0
0
Od dawna nosiłam się z zamiarem przygotowania wegańskiej wersji Chilli Con Carne, którego nota bene nigdy nie jadłam. Ostatnio toniemy w brązowym ryżu, który wyszperaliśmy za darmo w pewnym miłym miejscu więc staram się przygotowywać do niego jakieś ciekawe dodatki. I tak powstało Chilli Con Soya. Jest przepyszne po prostu. Wiem, wiem- wygląd absolutnie mało obiecujący ale nadrabia smakiem, uwierzcie :) Trzy litrowy pojemnik zniknął w półtora dnia. Jak tylko dorwę gdzieś tanie papryki (bo niestety jak na razie najtańsze są po 8,50 zł) to zrobię znowu. 

Przepis:

  • 3/4 paczki granulatu sojowego
  • 2 cebule
  • 4 czerwone papryki (kolor wedle uznania)
  • puszka czerwonej fasoli
  • 3 ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki majeranku
  • 1 łyżeczka oregano
  • 1 łyżeczka kuminu
  • 3 łyżki sosu chilli (ja miałam czosnkowy)
  • słoiczek koncentratu pomidorowego
  • przecier pomidorowy do dopełnienia
  • sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia

Granulat sojowy musimy nasączyć w bulionie lub wodzie. Potem odsączamy i wrzucamy na patelnię. Podsmażamy i odkładamy do miski. Cebulę należy posiekać, papryki pokroić w kostkę, czosnek przecisnąć przez praskę. Fasolę odlewamy z zalewy. Na tłuszczu ze smażenia granulatu przesmażamy warzywa, gdy będą miękkie dodajemy granulat i koncentrat. Dolewamy tyle przecieru pomidorowego, żeby potrawa miała konsystencję jaką lubimy. Dodajemy wszystkie przyprawy i dusimy na małym ogniu aż warzywa będą miękkie. Podajemy z ryżem lub świeżym chlebem wedle uznania :) Naprawdę pyszna potrawa.



A oto najokropniejszy szczur na świecie. Panikarz i Wydajemisiężemiwszystkowolno. Kochany a raczej kochana paskuda Alienka :)


Szuszi :)

$
0
0
W końcu odważyłam się samodzielnie zrobić sushi nazywane przez nas pieszczotliwie szuszi. Zawsze chciałam wybrać się do jakiejś sushi- dajni ale zniechęcał mnie zawsze brak różnorodności i trudność w znalezieniu całkiem wegańskiego sushi. A do zrobienia sushi w domu zainspirowała mnie koleżanka z pracy. Koleżanka wegetarianka. Koleżanka, o zgrozo, największa lewaczka z jaką miałam styczność. Okropne- mam w pracy lewaka ultrasa i to jeszcze 4 krzesła od siebie ;] Lewaka, który w zeszłym roku stał po drugiej stronie 11 Listopada. I wiecie co jest najbardziej frustrujące w tym wszystkim? Że ja ją naprawdę lubię.. Ciągle suszę jej głowę, żeby przeszła na weganizm i kuszę przynosząc wegańskie pyszności do pracy. Ona też jak coś zrobi to zaraz się ze mną dzieli. I tak sobie funkcjonujemy obok siebie- prawicowy i lewicowy radykał. Ostatnio obie stwierdziłyśmy, z lekkim niepokojem, że najwięcej smsów w skrzynce mamy od siebie nawzajem więc coś w tym musi być na zasadzie przyciągania przeciwieństw chyba ;) No i właśnie ona przyniosła sushi do pracy i dała mi spróbować. Muszę przyznać, że to najdziwniejsza potrawa jaką jadłam. Ma trzy etapowy smak: na początku gryzienia jest on ani dobry ani zły. W miarę gryzienia staje się okropny a jak już połykam to w buzi zostaje rewelacyjny smak. Zainspirowana lewackim sushi zrobiłam w domu swoje. Niestety nie do końca chciało się zawijać- jakby nori było za krótkie lub jakbym dawała zbyt grubo nadzienia. Ale smak był boski. Miałam zostawić dla dziewczyn w pracy ale jak moje chłopaki się dosiadły to nie został ani okruszek :( W sumie z pół kilograma ryżu, pół paczki nori i dodatków wyszła ilość, którą najadły się 3 dorosłe i głodne osoby. Koszt w sumie niewielki. A tak moje szuszi wyglądało :)


Sushi z musztardą, ogórkiem i wędzoną parówką sojową




Sushi z musztardą, ogórkiem, marchewką i parówką sojową




Sushi z musztardą, avocado, ogórkiem, marchewką i parówką sojową


  

Wiem, że zgwałciłam kompletnie sushi dodając musztardę zamiast wasabi i parówkę sojową. I tak było przepyszne!!

P.S. Cieszę się jak dzieciak. Najprawdopodobniej mam transport do Skaryszewa i to za dosłownie grosze!! I przypominam cały czas o proteście:

STOP Skaryszew 2012

$
0
0
Jutro wyjazd. Jedzenie na dwa dni protestu przygotowane. Aparat naładowany i spakowany. Serce pełne strachu.. Jak będzie? Jak bardzo źle będzie? Jak to zniesiemy? Trzeba walczyć i nie patrzeć na swój wewnętrzny ból. Warto poświęcać siebie dla zwierząt. Myślę, że wrócę bardzo potłuczona psychicznie. Denerwuję się.  
Widzimy się na miejscu.


Skaryszew 2012r- moja relacja.

$
0
0
Oto moja relacja z targów końskich w Skaryszewie. Dodaję do niej zdjęcia swojego autorstwa. Jeżeli przeczytacie relacje i obejrzycie zdjęcie bardzo, bardzo ale to bardzo Wasz proszę o wklejanie jej treści na Wasze blogi albo linkujcie ją u siebie na Fejsbukach i blogach. Linkujcie, rozpowszechniajcie – inaczej nie nagłośnimy tej sprawy i nie przyczynimy się, wspólnymi siłami, do zmiany prawa w Polsce. Walczymy wszyscy o to samo- zakaz hodowli koni na rzeź i zakaz wywożenia Polskich koni do Włoch. Niech jak najwięcej osób przekona się jak NAPRAWDĘ wygląda targ w Skaryszewie. Jak rażąco łamane są tam prawa zwierząt. Oto co widziałam w Skaryszewie.


Z trójmiasta jechałyśmy z dwoma koleżankami. Najpierw 9 godzin do Radomia a potem około pół godziny PKSem do Skaryszewa. Na miejscu był już rozstawiony namiot Tary. Pierwi hanldarze zaczynali już się zjeżdżać na miejsce. Od Scarlett- prezes Fundacji Tara otrzymaliśmy wskazówki co robić i jak się zachowywać. Około godziny 22 ruszyłyśmy robić pierwsze zdjęcia i sprawdzać pierwsze ciężarówki. W jednej z przyczep 4 konie były tak bardzo stłoczone że nie miały nawet możliwości wyprostować się. Ostatni wepchnięty koń miał pysk na stałe przygięty do lewego boku bo inaczej nie zmieściłby się do przyczepy. Stojący obok koń miał świeżą, otwartą ranę na zadzie (zdjęcia), którą cały czas ocierał o ścianę ciężarówki. Na miejscu nie było weterynarza a inspekcja weterynaryjna składająca się z kilku chyba kompletnie przypadkowych osób (wśród nich około 17 letni chłopaczek) na informację o rannym koniu tylko wzruszyła ramionami. Weterynarz do, którego zadzwoniono odmówił przyjazdu na miejsce. Tak samo policja. Na szczęści na miejscu byli Inspektorzy TOZu. Około północy rozpoczął się pierwszy załadunek koni jadących do włoskich rzeźni. Do tego czasu większość chłopów, którzy przyjechali z końmi była już pijana. Przypominam, że załadunek koni rzeźnych NIE może odbywać się w nocy. Działania tych ludzi były niezgodne z prawem i robione w nocy po to by uniknąć przestrzegania przepisów egzekwowanych w dzień.
Konie wyciągane z ciężarówek były wprowadzane do przyczep i stłaczane jedne obok drugich. Zwierzęta były przerażone i nie chciały wchodzić po rampie. Były ciągnięte za sklecone z sznurków kantary, za ogony, grzywy, popychane i bite batami. Po załadowaniu czasami zaczynały kopać i gryźć się nawzajem. Wrzaski dobiegające ze środka przyczep nie pozostawiały wiele do myślenia: „Nastąp się skurwysynu!! Rusz się ty pierdolona góro mięcha!! W lewo tępa pizdo!! Dalej kurwa!! Te dwa nie mają paszportów, gówno dostaną a nie paszporty, pierdoleni zieloni!!” - to tylko kilka przykładów tego co słyszeli aktywiści robiący zdjęcia podczas załadunku koni. Co jakiś czas w naszą stronę leciay wyzwiska i szyderstwa. Chamskie okrzyki i groźby były bardzo częste. Jeden chłopak, który wszedł na rampę by zrobić zdjęcie koni stłoczonych w środku został uderzony pięścią w twarz przez agresywnego, pijanego chłopa. Ja wraz z dwoma dziewczynami zainteresowałam się otwartą ciężarówką, w której stały bardzo piękne, potężne konie pociągowe. Ich właściciel otworzył przyczepę postawioną przy drodze i poszedł pić alkohol do kompanów. Gdy weszłam na rampę z latarką by sprawdzić stan koni własciciel przybiegł i zaczął mnie szarpać, żebym zeszła z rampy. Na moje stanowcze „Proszę natychmiast zabrać te ręce!!” Zaczął podnosić klapę rampy , na której stałam tak bym wpadła prosto na i tak już przerażonego konia. Potem nastąpił jeszcze bardziej niebezpieczny incydent. Zrobiłam zdjęcie szeregu koni ztojących obok siebie przy ciężarówce. Otoczyła nas grupa około 20 chłopów, odcięli nas od reszty i zaczęli obrzucać nas wyzwiskami. Jeden z nich podszedł do mnie z metalowym drągiem i zaczął krzyczeć „Zajebię cię ty głupia pizdo, będziesz zdychać w tym rowie pierdolona dziwko i nikt nawet nie będzie o tym wiedzieć, wypierdalaj stąd z tym aparatem zeszmaciała kurwo bo zaraz ci więcej metalu wbiję w tą twoją pierdoloną gębę!!!” Zamachnął się przy tym na mnie drągiem, który trzymał w ręku, mając nadzieję, że ucieknę. Nie postąpiłam może zbyt mądrze bo, mimo że w środku byłam pewna, że zaraz zostanę pobita to nie ruszyłam się ani o krok i powiedziałam spokojnie „Nie boję się ciebie a wszystko co powiedziałeś zostało nagrane bo kręcę aparatem film”. Było to kłamstwo ale miałam nadzieję, że ten człowiek się przestraszy i odejdzie. Głupota z mojej strony bo mogłam stracić aparat. Byłam wtedy przerażona do granic i nie myślałam racjonalnie. Po tym wydarzeniu robiłam już mniej zdjęć bo bałam się, że tym razem nie skończy się tylko na pogróżkach. Samotnie przywiązany do ciężarówki jabłkowity koń (na 3 zdjęciach) był skrajnie podenerwowany otaczającym go zgiełkiem i na każdą próbę zbliżenia się do niego czy nawet przejścia obok niego reagował kopaniem i wierzganiem co powodowało tylko nowe wybuchy śmiechu uradowanych handlarzy. Handlarze byli coraz bardziej pijani, padał śnieg, zwierzęta były zziębnięte i przerażone. Starałam się nie myśleć o ogromie cierpienia jaki mam przed oczami, odepchnęłam od siebie jakiekolwiek uczucia, chciałam zapamiętać jak najwięcej i sfotografować to co widzę. Niektóre konie miały kopyta w skandalicznym stanie, stare i źle zrośnięte złamania nóg, zdeformowane nogi, rany.. Godziny mijały, handlarzy przybywało a wolontariusze dokumentowali co tylko mogli. Około godziny 7 rano zaczął się załadunek kolejnych TIRów jadących do Włoch. Gapiów było mnóstwo, zwierzęta przerażone nie chciały wchodzić na rampę, spadały z nich, przewracały się. Wywoływało to tylko wściekłość ciągnących je handlarzy i śmiech obserwujących chłopów. Dokumentowałyśmy to z aktywistami przy akompaniamencie wyzwisk i śmiechów zgromadzonych. Komentowano w bardzo prostacki i wulgarny sposób nasz wygląd (wiadomo, że wegeaktywiści lubią czasem wyglądać kolorowo i inaczej niż ten prostacki motłoch w ogóle jest w stanie sobie wyobrazić), najszerzej komentowano moją osobę z uwagi na ilość kolczyków widocznych na twarzy. Najczęstszym komentarzem było to, że może mnie też warto władować do ciężarówki skoro zakolczykowałam się jak krowa. Bardzo trudno mi było ignorować to i nie wdawać się w dyskusję. Z wielkim upodobaniem handlarze wyśmiewali się z nas proponując kotlety z koniny bo „mogą zaraz na miejscu zarżnąć któregoś i będzie pyszna koninka”. Żony handlarzy podeszły do nas i zaczęły krzyczeć, że mamy się wziąć do roboty a nie protestować przeciwko czemuś o czym nie mamy pojęcia. Że najpierw powinniśmy tyle przeżyć z końmi co oni a dopiero potem się wypowiadać. A co to zmienia? To, że spędziłabym z końmi 20 lat usprawiedliwiłoby to, że najpierw takiego konia hoduję, karmię i leczę a potem bez skrupułów sprzedaję na rzeź? Bzdura. Dodatkowo wykrzyczano, że najpierw powinniśmy się nauczyć oporządzać konia a potem się odzywać. Umiem oporządzić konia od A do Z. Wyczyścić box, nakarmić, wyczyścić konia, osiodłać i rozsiodłać a także zabezpieczyć po wysiłku, żeby się nie przeziębił lub nie przegrzał. I jestem pewna, że zrobiłabym to lepiej niż ci chłopi bo bez użycia krzyku, popychania i bata. Wierzę, że większość aktywistów obecnych na targu również umiała obchodzić się z końmi. O 10 zaczynała się manifestacja aktywistów. Ja nie miałam już na nią siły. Po ponad 40 godzinach bez snu, zziębnięta do kości i przytłoczona ogromem cierpienia i okrucieństwa jakie zobaczyłam w Skaryszewie o 8:45 wraz z koleżankami, z którymi przyjechałam opuściłyśmy teren Wstępów- bo tak nazywała się cała impreza. Obawiałam się, że nie znajdę w sobie już więcej siły i cierpliwości by nie odpowiadać na krzyki i wyzwiska. O manifestacji każdy może przeczytać, choćby tu:
albo tu:
a tutaj można zobaczyć film z protestu:
http://www.youtube.com/watch?v=FA1QpJFADJY&feature=share

Tarze udało się wykupić 10 koni. Tak jak napisali na swojej Fejsbukowej stronie:
10 historii, które nie skończą się dramatem transportu i śmiercią w rzeźni.
10 koni, które dzięki wielu Ludziom, wielu pięknym sercom, będzie mogło przeżyć swoje życie godnie, wraz ze swoimi końskimi braćmi w Tarze.
10 koni ocalonych przed światem.
10 koni, które razem wydarliśmy śmierci.
10 koni.
10 par ufnie patrzących na nas oczu. One wiedzą. Ich oczy są rozumne. Zostały uratowane. Jadą do domu, do Tary!”
W przyszłym roku lepiej się zorganizujemy, będzie Nas więcej, lepiej będziemy walczyć z całym tym niesprawiedliwym i całkowicie niepotrzebnym okrucieństwem. Zapity, rozwrzeszczany i prostacki motłoch już nas nie zastraszy. Nikt Nas nie powstrzyma.



Dzięki wszystkim, którzy byli i których poznałam. Jesteście wspaniali. Mimo kompletnie odmiennych poglądów i niezgodności subkultorowej świetnie się z każdym z Was dogadałam :) Wszyscy po naszej stronie byli serdeczni, mili, gotowi pomagać sobie nawzajem, dzielić się herbatą, kanapkami i słowem wsparcia. Ewelina, Kasia i Ania, różowowłosa Krysia i jej chłopak Mateusz, Dorotka z Vegi i masakrycznie zasmarkana Monika, które ogrzały nas w samochodzie, Madzia, Lena, Daniel, bezimienny freeganin i jego kolega dredziarz- wszyscy sprawiliście, że nie załamałam się kompletnie i wytrzymałam do rana. Wielkie dzięki dla Was i mam nadzieję, że widzimy się w przyszłym roku :)


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
EDIT 01.03.2012r 



Właśnie dostałam wiadomość od pewnej zabawnej osoby- Angeli M. (nazwiska nie podam bo nie jestem chamska), która nie dość, że pomyliła moje zdjęcia ze zdjęciami z innej galerii to jeszcze zarzuciła nam, że targ jest legalny a my ośmieszamy się robiąc zdjęcia i szum wokół tego. Dodatkowo cytuję tu: "I po co takiemu koniowi "ratowac życie" żeby ciepiał żeby miał poroblemy z poruszaniem..
w ten sposób robi się wierzęciu jeszcze gorszą krzywdę. koń nie nadaje się pod siodło z jakiegoś tam powodu, niekoniecznie dlatego że jest ,,zużyty", jest stary zmęczony życiem niekoniecznie katowany. jeżeli w polsce zakaże się hodowli koni na rzeź część ras zimnokrwistych zginie z powierzchni naszej planety. nie pracuje się już w polu końmi ciężkimi więc jeśli nie na mięso to w jakim celu ludzie mieliby je hodować?." To wypowiedź na temat konia z chorą nogą.. Nie trzeba komentować chyba poziomu tej wypowiedzi. Skoro koń jest chory to po co ma żyć? Dodatkowo owa "miłośniczka jeździectwa" (czyli inaczej wyzysku koni) zarzuciła mi, że " jeszcze jedno i w sumie najważniejsze...na jednym z pani zdjęć jest mój przyjaciel...hodowca szanowany w końskim srodowisku jako osoba handlująca końmi jeżdżonymi w sporcie...a u Pani na zdjęciu jest opisany jako Pijany wieśniak i prymitywny rolnik..." Taaaakkk, ciekawe, które to zdjęcie skoro ŻADNE nie jest podpisane w taki sposób.. Przykre, że są wśród nas ludzie widzący tylko czubek własnego nosa..






























































































Słodkości i inne pyszności.

$
0
0
Dzięki osobom, które poznałam w Skaryszewie zanosi się na to, że zacznę "bywać". Chodzi mi tu o "bywanie" na różnych vege- spotkaniach, projekcjach i warsztatach. Bardzo się z tego cieszę bo jednym z moich postanowień noworocznych zostało bycie lepszą aktywistką. Interesującą się, biorącą udział, organizującą. A nie tylko gotującą i piszącą o tym na blogu :) Z drugiej strony szkoda, że tak wspaniałe osoby poznałam przy takiej smutnej okazji jak skaryszewskie Targi Śmierci :(
Wracając do bywania wczoraj pierwszy raz miałam ku temu okazję. Zostałam zaproszona na spotkanie z przedstawicielkami Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego (Stronka Domu ) (Fejsik) Dodatkowo przekonał mnie fakt, że podczas spotkania będzie można kupić smakołyki przygotowane przez Trójmiejski duet Avocado Vegan Catering (Stronka Avocado). Już kiedyś pisałam, że ich torty nie mają sobie równych a falafle są po prostu bezkonkurencyjne. Wzięłam więc jednego z moich skinów pod pachę i poszliśmy. Słuchajcie, czułam się tam na początku O-KROP-NIE. Wszyscy się na nas gapili jak na ufoludy.. W sumie nie dziwne- kolega wystroił się jak na rekonstrukcję Romper Stompera... Byłam na maksa zestresowana ale przyjęto nas miło, raczej jak jakąś egzotykę, może nie do końca pożądaną ale względnie tolerowaną ;) No i w końcu osobiście poznałam Asię z duetu Avocado. Okazała się totalnie przemiłą, serdeczną i naładowaną pozytywną energią osóbką. Zrobiła na mnie szalenie pozytywne wrażenie. Z jej mężem w ogóle nie porozmawiałam bo czułam się bardzo onieśmielona i trochę się go bałam ;) Spotkanie było bardzo ciekawe, przedstawicielki KDT są niesamowite, prawdziwe bohaterki mające w domach po 20 a jedna z nich nawet 50 kotów!! I nie jest to wcale objawem świra jak niektórzy mogą pomyśleć. Te kobiety wkładają całe serce w pomoc kociakom. Byłam pod wrażeniem. Słodycze o niebiańskim smaku od Asi i Daniela umiliły spotkanie.
A teraz szybciutko wrzucam przepis na drożdżowe zawijasy z tofu oraz z kremem czekoladowym i orzechami :) Enjoy!!

Ciasto drożdżowe:

  •  30 gramów drożdży
  •  1/2 szklanki cukru
  •  3,5 szklanki mąki
  •  szklanka ciepłej wody lub mleka sojowego
  •  1/3 szklanki oleju
Wymieszać drożdże z ciepłą wodą i łyżką mąki. Odstawić, żeby drożdże zaczęły pracować i utworzyła się z nich piana. W misce wymieszać suche składniki i dodać do nich zaczyn z drożdży. Wyrobić ciasto. Odstawić na godzinę w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. 

Nadzienie z tofu:
  •  250 gramów tofu
  •  paczuszka cukru wanilinowego
  •  sok z połowy cytryny
  •  kandyzowana skórka pomarańczowa lub rodzynki 

Tofu mielimy, mieszamy z cukrem, cytryną i dodatkami. Możecie dosłodzić jeżeli masa ma być bardzo słodka. 

Krem czekoladowy jest w Tesco za 4 zł, orzechowo- czekoladowy. Firmy Tesco. 
Wyrośnięte ciasto podzieliłam na 2 kule i każdą z nich rozwałkowałam w prostokąt. Na jeden wyłożyłam masę z tofu a na drugi krem czekoladowy i 200 gramów posiekanych orzechów włoskich. Zawinęłam i takie rulony upiekłam. Po ostudzeniu pokroiłam. Polecam, są przepyszne :)



 

......

$
0
0
Mój facet rzadko kiedy przywiązuje się do schroniskowych psów. Podczas półtora rocznej pracy w schronie miał tylko jednego ulubieńca. Ślepego na jedno oko kundelka, który w końcu znalazł kochający dom. On wie, że musi rozgraniczać pracę z uczuciami. W ogóle rzadko kiedy okazuje szczególnie wylewne uczucia wobec zwierzaków. Kocha je, to oczywiste ale na swój sposób i nie często ma jakiegoś ulubieńca. Ale niedawno pojawił się drugi pies, którego w jakiś tam sobie sposób pokochał. Kundelek o imieniu Murzyn. Śmiał się, że to pierwszy Murzyn jakiego polubił. Heh.. Murzyn przyszedł do schroniska w kolczatce i pierwszy tydzień siedział w boksie w tej kolczatce bo nikomu nie dawał do siebie podejść. W końcu, nie wiem jak, ale Murzyn dał mu do siebie podejść, ba, nawet ściągnąć kolczatkę. Od tego czasu mój facet zaprzyjaźnił się z nim. Przekonał pracowników schronu, że nie jest to pies agresywny i nadaje się adopcji. Opowiadał mi o nim dużo i mówił, że koniecznie muszę przyjść i go poznać. Ja ciągle nie miałam czasu, odkładałam wizytę.. Dziś mój facet zadzwonił do mnie i powiedział, że zdecydowali z pracownikiem przenieść Murzyna z pojedynczego boksu na wybieg z kilkoma psami. Wcześniej świetnie się z innymi psiakami dogadywał. W nowym boksie nie było żadnych spin. Po kilku godzinach, pod koniec pracy mój TŻ wszedł jeszcze do tego boksu przytulić psiaka na dowidzenia. Po godzinie dostał telefon, że psy rzuciły się na Murzyna i rozszarpały go..
Nosz kurwa mać, tak mi źle.. Ciągle nie miałam czasu.. Kurwa... Tak mi koszmarnie źle.. ;(  

Szukamy domu dla Walusia :)

$
0
0
Szukamy odpowiedzialnego domu dla rottka Walusia :) Jeżeli ktoś z Was byłby nim zainteresowany lub zna kogoś kto mógłby dać mu dom to proszę się zgłosić :) A tu możecie poczytać o Walusiu i naszej pracy z nim i obejrzeć zdjęcia tego cudownego psiaka :) Pragnę zaznaczyć, że to, że mieszkacie na drugim końcu Polskie nie dyskwalifikuje Was lub Waszych znajomych jako nowych właścicieli psiaka. Zawsze możemy zorganizować transport do każdego miejsca w kraju.

http://www.forum.molosy.pl/showthread.php?p=1426830#post1426830



Pyszny, energetyczny krupnik.

$
0
0
Nie mam kompletnie czasu na pisanie. Praca ze zwierzakami, praca zarobkowa (tfuj, nienawidzę), załatwianie miliona rzeczy, które powinny być zrobione tydzień temu.. I na nic nie ma czasu. Bloga nikt już nie odwiedza, nikt nie czyta tego co piszę. Ale ja i tak będę pisać chociażby sama dla siebie :) Bo lubię pisać.
Trochę smutków w życiu przybyło. W zeszłym miesiącu pożegnaliśmy chorą na padaczkę szczurzycę Qlkę. W poniedziałek jedziemy skrócić cierpienia jej siostrze. Ciężkie i chujowe to decyzje. Zabawa w boga. Nie lubię. I sama ją napędzam mając zwierzaki. Błędne koło. Ale bez zwierząt moje życie byłoby tak do bólu puste. Nie przepadam za ludźmi, mam ich w swoim otoczeniu kilku. Więcej nie chcę, nie potrzebuję. Za to zwierzęta muszę mieć przy sobie, codziennie, jak najwięcej. Praca z nimi, szkolenie, socjalizacja, zabawa- to mi sprawia największą radość. Nawet pogryzienia przez psiaki ze schroniska (czasami się zdarzają a że pracuję najczęściej z psami ras ogromnych to takie przypadki nie są najmilsze, trust me ;) ) mi aż tak humoru nie psują ;)
Od września idę do technikum weterynaryjnego. Postanowiłam. Dodatkowo zaprenumerowałam magazyn weterynaryjny i całymi dniami przedzieram się przez pojedyncze kolumny tekstu podkreślając miliony linijek, których kompletnie nie rozumie a wujek Google stara mi się wyjaśniać zagadnienia. Nasz zaprzyjaźniony wet obiecał, że weźmie mnie na praktykę od samego początku szkoły a nie tak jak powinno to być- od drugiego semestru drugiego roku. Obiecał, że nauczy tego co sam umie, żebym była lepsza niż najlepszy technik weterynaryjny a ciut gorsza od dyplomowanego weterynarza ;) I wtedy jakoś będę musiała tak pokierować moim życiem, żeby w końcu zacząć robić to co chcę robić- pracować zw zwierzętami.
Koniec gadania, czas na przepis na przepyszny, oszałamiająco smaczny krupnik, który po dwóch dniach stania i wchłonięciu płynu przez kaszę robi się sycącą potrawką, którą można zjeść z chlebem. Polecam.

Składniki:


  • ziemniaki (ja dałam około kilograma, uwielbiam gęste zupy- potrawki)
  • kasza jęczmienna lub pęczak- około 2 szklanki
  • włoszczyzna na rosół lub jeśli wolicie z kostki (fuj) to kostki rosołowe
  • duża cebula
  • olej do smażenia
  • sól
  • pieprz
  • papryka słodka w proszku
  • opcjonalnie coś do posypania zupy

Włoszczyznę i cebulę obieramy i kroimy na małe kawałki. Na patelni podgrzewamy olej i smażymy wszystkie warzywa aż zmiękną trochę. Smażenie wydobędzie z nich smak i aromat i sprawi, że zupka będzie pyszna. W tym samym czasie ziemniaki obieramy i kroimy. Wrzucamy do wody, dodajemy kaszę i usmażoną włoszczyznę. Gotujemy często mieszając. Przyprawiamy do smaku. My zjedliśmy posypane kiełkami rzodkiewki. Zupa jest naprawdę rewelacyjna. 

 

Wytłumaczenie?

$
0
0
Dzień dobry wszystkim.
Długi łikend już prawie za nami, majówka dobiega końca a ja siedzę chora w domu ;) Na szczęście nie męczy mnie gorączka ani katar ale straciłam za to głos. Generalnie nie jest najgorzej- grunt, że czuję się w miarę dobrze i mogę wychodzić na dwór. Choć pogoda dziś nie dopisuje, od rana pada deszcz. A ja dziś chciałabym przedstawić Wam pewną wspaniałą istotę. Jednak najpierw wprowadzenie. Notka będzie bardzo długa ale proszę, przeczytajcie ją..
Od kilku lat działam w Stowarzyszeniu, które zajmuje się pomocą porzuconym i skrzywdzonym przez ludzi rottweilerom. Około 5 lat temu dołączyłam do znanej Fundacji Rottka i pod ich skrzydłami zajmowałam się pomocą rottkom. Niestety finansowe przekręty, machlojki i oszustwa prezesowej fundacji oraz polityka owej fundacji (dążenie do wyadoptowania jak największej ilości psów bez względu komu i w jakie warunki- skandal!!) sprawiły, że około 2 lata temu odłączyłam się od owej fundacji (wielu wolontariuszy zrobiło to samo) i założyliśmy Stowarzyszenie Pomocy Rottweilerom Rott.pl Pod skrzydłami owego Stowarzyszenia działam do dziś. I z tym właśnie wiąże się historia bardzo kochanego psiaka- rottki Szili. Pięć lat temu Szila trafiła pod skrzydła fundacji Rottka. Była wielką, grubą suką, którą poprzedni dom porzucił bo cała rodzina wyjeżdżała do Anglii i chcieli ją z tego powodu uśpić. Fundacja Rottka przejęła suczkę, która w dzień przekazania jej wyglądała tak:


Niezły grubasek, prawda?
Szilka znalazła nowy dom za pośrednictwem Rottki. Nikt nie trudził się by zrobić wizytę przezadopcyjną by sprawdzić warunki w jakich suni przyjdzie mieszkać. O wizycie poadopcyjnej też nikt nie pomyślał (dla mnie to wręcz niepojęte..). Wszyscy się cieszyli, że kolejny pies znalazł dom i statystyki się nabijają.
9 kwietnia mój ukochany zadzwonił do mnie z pracy, że właśnie przywieziono do schroniska rottweilerkę w stanie skrajnego zagłodzenia, zaniedbaną i zdezorientowaną. Pies został zabrany w trakcie interwencji OTOZu w asyście policji gdyż stan w jakim pies się znajdował zagrażał jego życiu. Sunia była przywiązana do drzewa na pustym placu posesji, bez jedzenia ani picia z budą w koszmarnym stanie.. To zdjęcia z interwencji:




Po obejrzeniu suni zauważyłam, że ma brzuchu ogromnego wręcz guza (wielkości dwóch złożonych pięści) o gruzełkowatej strukturze.. Niestety tak wyglądają najczęściej nowotwory.. Wet potwierdził nasze obawy. Sunia prócz skrajnego wyniszczenia organizmu była zżerana przez nowotwór. Płuca na prześwietleniu okazały się wielkim ogniskiem nowotworu.. Doprowadzenie suczki do tego stanu musiało trwać minimum rok.. Po badaniu zapadł wyrok: Szilce zostało kilka tygodnie życia. Nie da się już nic zrobić. Już za późno..



Na stronie owej fundacji zawrzało- przecież to Szila!!! Nagle zaczęły się lamenty, że jak to się stało, jak można było być takim bydlakiem, jezus maria, olaboga!! Czytałam i nie wierzyłam. Nikt nie fatygował się by zrobić wizyty poadopcyjne.. A teraz lament i zgrzytanie zębami.. Fundacja postanowiła, że zabierze Szilę do siebie i poszuka jej nowego domu na dożycie. Absolutnie nie podobał mi się ten pomysł. Po długiej rozmowie z moim T. postanowiliśmy, że adoptujemy Szilkę by u nas spędziła ostatnie tygodnie swojego życia. Wyobraźcie sobie, że fundacja nie była zadowolona z tego faktu a jedna z wolontariuszek wypisywała na forach, że jestem złym człowiekiem i nie powinnam dostawać psa dlatego, że nie bałam się wyrazić głośno mojego zdania na temat tego jak fundacja dała ciała !! Bezczelność wolontariuszy fundacji wprawiła mnie w osłupienie.
Chciałabym tu zaznaczyć- absolutnie nie dyskredytuję całej fundacji. Wiem, że są tam ludzie, którzy ostatnie pieniądze oddaliby by ratować rottki. W innych województwach są wizyty przed i poadopcyjne. W naszym trochę ta sytuacja kuleje. Jestem zażenowana i rozgniewana poczynaniami Pomorskiej Fundacji Rottka. 
Przez takie postępowanie Szila przeszła gehennę. Była głodzona, bita i nie leczona. Co więcej, jeśli wierzyć plotkom, to Szila guza miała już półtora roku temu. Właściciel ponoć stwierdził, że nie będzie jeździł z psem do weterynarza i z pomocą znajomego sam odciął psu guza..
OTOZ postanowił wytoczyć właścicielom sprawę. Zgłosiłam chęć bycia oskarżycielem posiłkowym. Mam nadzieję, że się to uda. Wiem, że te zwyrodnialce nie dostaną żadnej kary, wyroku. Może jakąś drobną grzywnę 500 zł.. Zamierzam walczyć o sprawiedliwość i starać się doprowadzić do dotkliwego ukarania tych potworów.
Szilka jest najwspanialszym psem na świecie.. Jest cudowna, lgnie do ludzi, daje przy sobie robić absolutnie wszystko- mogę bez obaw wsadzić rękę do jej miski gdy je, mogę odebrać jej kość gdy ją obgryza. Weterynarza od razu zaczęła lizać po twarzy mimo, że widziała go pierwszy raz w życiu. Jej ogonek nieustannie chodzi z radości. Ciągle nim macha.. Pisząc tą notkę nie mogę przestać płakać.. Nie jestem osobą, która potrafi godzić się z takimi sytuacjami.. Bezsilność doprowadza mnie do rozpaczy, wściekłość, że przez ludzką głupotę i zaniedbanie tak wspaniała istota musi umrzeć o kilka lat za wcześnie..
Pod poprzednią notką ktoś napisał bym spojrzała na drugiego człowieka jak na zwierza i postarała się go polubić.. Tyle razy próbowałam i nie umiem.. :( Wiem, że nie każdy taki jest. Weganie i wegetarianie, mimo, że lewaki ;) to wspaniali ludzie. Poznałam mnóstwo wspaniałych osób na proteście w Skaryszewie. Nie przeszkadzało im, że jestem nacjonalistką. Mówili "przecież walczymy razem o coś co wszyscy kochamy więc poglądy się nie liczą". Strasznie mnie to wzruszyło. A potem pojawia się Szila, na fejsie info, że ktoś spalił żywcem psa dla zabawy, że ktoś przeciągnął amstaffka za samochodem dla zabawy, dla śmiechu..  I nie potrafię..

Kto zaprasza rottweilera do łóżka?

$
0
0
Salut!
Niestety dzisiejsza notka będzie po raz kolejny bez przepisu i bez zdjęć pysznych dań jakie ostatnio przygotowałam :( Mój dysk zewnętrzny, który oddałam do informatyka przestał działać :/ Chwilowo nie posiadam żadnych zdjęć jedzenia. W takim razie, tak jak obiecałam, uraczę Was kilkoma zdjęciami naszej psiny :) Psica ma się dobrze. Dostaje 2 zastrzyki sterydowe w tygodniu- jeden na płuca a drugi na dysplazje stawów łokciowych obu łap. Dzięki temu zrobiła się bardzo energiczna, dokazuje jak szczeniak, biega, goni myszy na polu i ciągle chce się bawić. Odpasła się, po zapadniętych bokach i wklęsłym brzuchu nie ma już śladu. Niestety co za tym idzie urósł guz na jej brzuchu. Mimo to Szilka jest radosna i bardzo kochana. I potwornie łakoma!!! Ostatnio zostawiliśmy pieczywo do rozmrożenia w nocy na blacie kuchennym. Rano okazało się, że nie mamy co zjeść na śniadanie.. Okruchy naszych bułek znaleźliśmy na psim posłaniu :] Natomiast dzisiaj po powrocie do domu zastałam rozerwane i całkowicie puste opakowanie po granulacie sojowym.. Siły do tego bydlaka nie mam, ręce opadają a ona siedzi i robi "chinkę"- mruży oczy tak, że ledwo co widzi. O proszę jak paskuda ma dobrze:










Na jednym ze zdjęć widać nawet tego obrzydliwego guza na brzuchu.. 
Widzieliście pewnie, że pod poprzednią notką odezwała się jedna z wolontariuszek fundacji, o której wspominałam. Nadal nie jestem w stanie ogarnąć jak można bronić fundacji, której prezes ma tak koszmarną reputację.. Czasami naiwność i bezczelność ludzi mnie zaskakuje. Ale koniec tych wycieczek. Napisałam to co myślę na pewien temat i mam głęboko w nosie, że komuś się to nie podoba. 
A na koniec chciałabym pochwalić się Wam naszymi nowymi domownikami. Tzn. niedługo naszymi bo na razie są pod skrzydłami Fundacji Viva! Gryzonie. Zostaliśmy zaakceptowani jako nowy dom stały dla szczurzej mamy zabranej z fatalnych warunków:


Oraz jednej z jej maleńkich córeczek:



Maluch musi jeszcze podrosnąć i za jakieś 2- 3 tygodnie będą już u nas. Mama dostanie imię Vega a dla malucha musimy jeszcze coś wymyślić. Innymi słowy- zwierzyniec nam się rozrasta :)
  

Wesoło- smutne to nasze życie.

$
0
0
Witajcie kochani.
U nas oczywiście ciągle coś się dzieje, raz dobrego, raz złego, rzadko kiedy jest spokojnie i nudno. Albo coś ze zwierzakami, których ciągle przybywa albo my się żremy jak dwa głupki (oboje mamy zbyt wybuchowe charaktery) a potem godzimy się przyrzekając, że już więcej takiej awantury nie będzie.. I tak w kółko :)  Ale szczerze mówiąc mojego życia nie zamieniłabym na żadne inne. Chociaż czasami myślę, że jestem nim już zbyt zmęczona i mam go dosyć. Nie zamienię i koniec.
Z przykrych informacji: tydzień temu pożegnaliśmy naszą kochaną szczurzynkę. Miała niecały rok. Była najzdrowszym z naszych ogonów. Nigdy nie była u weta, nawet nie była przeziębiona nigdy. Chciałam ją uchronić w przyszłości przed nowotworami i innymi chorobami i wysterylizowaliśmy ją. Kilka godzin po zabiegu odeszła na rękach mojego faceta. Udusiła się. Po sekcji okazało się, że miała bardzo rozwinięte bezobjawowe zapalenie płuc i ropnia w płucach. Nic nie dało się zrobić. Nawet osłuchowo nie było żadnych objawów. Najgorsza była myśl, że przecież chciałam dobrze. Takie właśnie są te nasze szczury.
Z weselszych: za około tydzień powitamy w stadzie dziewuszki, o których pisałam w poprzedniej notce. Już nie mogę się doczekać :)
Szilka czuje się w miarę dobrze, chociaż niestety dysplazja stawów łokciowych daje się jej we znaki.. Dostaje sterydy na płuca i stawy i jakoś w miarę funkcjonuje. Jest strasznie żarta i nie można zostawiać nawet koszy na śmieci jak wychodzimy z domu. Jak pierwszy raz wyszliśmy zostawiając kosz w kuchni (nie mamy kosza pod zlewem jak każda szanująca się katolicka rodzina :P ) to po powrocie zastaliśmy splądrowany kosz i podłogę w kuchni wysmarowaną śmieciami. No i kosz teraz musi być zamykany na klamkę w łazience gdy wychodzimy. Jednak kilka dni temu któryś z chłopaków wychodząc z domu musiał zapomnieć domknąć drzwi. Oto w jakim stanie zastałam psa po powrocie do domu:


Śmiałam się tak strasznie, że się popłakałam i jako troskliwy właściciel pierwsze co.. złapałam za aparat :D 
Życie bez zwierząt byłoby marną wegetacją i tyle :)

A na koniec zdjęcia pizzy, którą ostatnio wyprodukowaliśmy. Ja do ciasta zawsze dodaję sporo suszonej bazylii (muszę spróbować z posiekaną świeżą) i czosnku. Ciasto jest wtedy aromatyczne i pyszne!! Z uwagi na fakt, ze moja imperialistyczna firma postanowiła ułagodzić niezadowolonych pracowników i rozdała "trzynastki" na pizzy pojawiła się szynka sojowa ;) A na pizzy jest majonez- chyba najlepszy jaki jadłam do tej pory. Z białej fasoli. Przepis podpatrzyłam na blogu Co Na Wege Obiad? i od tamtego czasu jest on majonezem numer jeden u nas w domu. Prosty, tani (do majonezu z mleka sojowego trzeba było kupować cały karton za minimum 7 zł) i robi się go w dosłownie 5 minut. I wychodzi ZAWSZE. Ja robię zawsze na oko:

  •  puszka białej fasoli (najbardziej smakuje mi z majonez z fasoli "Rolnik", z innych majonez mi trochę dziwny posmak)
  • musztarda
  • czosnek
  • olej
  • sól
  • pieprz
Fasolę wraz z wodą z puszki (lub odrobiną z gotowania jeśli moczycie i gotujecie fasolę) podgrzewamy, żeby była mocno ciepła. Odlewamy wodę do kubeczka a fasolę wrzucamy do blendera. Dodajemy musztardę do smaku, sól i pieprz i na początek trochę fasolowej wody. Blenderujemy i dolewamy olej by masa nabrała majonezowej konsystencji. Oleju naprawdę na oko, musicie sami wyczaić jak gęsty ma być Wasz majonez :) No i wielki słoik tego sosu kosztuje około 3- 4 zł jak policzy się koszt składników. A smak jest naprawdę super!




Wyjaśnienie..

$
0
0
Cześć..
Na wstępie chciałabym przeprosić za nagły brak informacji i postów.. Niestety dotknęła mnie tragedia osobista. W wypadku motocyklowym zginął mój najlepszy przyjaciel. Taki najukochańszy, którego traktuje się i kocha jak rodzinę.. Mój piercer i tatuażysta. Miał swoje studio i to dzięki niemu słyszę codziennie na ulicy minimum raz: "Widziałaś ile ona ma tego na twarzy??? nienormalna jakaś!!" Trzy dni po jego tragicznej śmierci mój wujek i jednocześnie ojciec chrzestny miał w pracy wylew i nie udało się go uratować. Zmarł w drodze do szpitala. Taki ogrom tragedii w tak krótkim czasie całkowicie zmienił moje życie. Te dwie śmierci kompletnie mnie zmiażdżyły.. Popadłam w depresję, nie widziałam sensu by wstać z łóżka, umyć się czy zjeść coś.. Prochy na sen żarłam garściami, żeby tylko przespać cały dzień bo jak spałam to nie bolało.. Gdyby nie mój ukochany i przyjaciel to pewnie dalej leżałabym w łóżku bez chęci do życia.. Jest mi kurewsko ciężko, strasznie boli świadomość, że już nigdy..
Przepraszam za taką depresyjną notkę.. Blog jest miejscem gdzie mogę pisać o różnych rzeczach. Ten jest mój więc mogę zdecydować, że właśnie o tym napiszę i taka przykrą wiadomością się z Wami podzielę.
Emka- dostałam Twoją odpowiedź, odpiszę obiecuję ale daj mi proszę jeszcze chwilę.. Zabiorę się za to jutro, ok?
Nie musicie nic pisać pod tą notką, trudno nawet napisać w takiej sytuacji coś sensownego. Może komuś zrobi się trochę smutno jak to przeczyta, może ktoś zacznie zastanawiać się nad kruchością życia (ja ostatnio myślę o tym codziennie) a może znajdzie się taka osoba, która uśmiechnie się i pomyśli "dobrze jej tak". Ludzie są różni. Ale mimo całej swoje niechęci do rodzaju ludzkiego NIKOMU, nawet największemu wrogowi nie życzę takie bólu, który mi ostatnio towarzyszy.
Wrócę za jakiś czas. Pozabieram się do reszty i wrócę. Dajcie mi jeszcze z tydzień lub dwa.

P.S. Dziś mam urodziny.. Najsmutniejsze w życiu :(



Nadal średnio się dzieje.

$
0
0
Cześć.
Tak jak obiecałam- starałam się ogarnąć. Udaj mi się to powoli, z moim chłopakami w domu trudno się nie śmiać. Starają się bardzo, żeby mnie pocieszać robiąc ciągle coś strasznie głupiego i śmiesznego. Czasami tylko jeszcze dopada mnie niekontrolowany szloch wieczorami gdy znowu sobie przypomnę, że straciłam na zawsze ukochanego przyjaciela..
Dodatkowo w tym tygodniu chyba będziemy musieli pomóc odejść naszej Szilce. Nie chce już wychodzić na spacery, załatwia się w domu, ślini mocno i prawie w ogóle nie wstaje. Dziś miała bardzo silny atak padaczki. Co prawda dostała już leki od weterynarza (w trakcie ataku mój facet był akurat u weta więc od razu wziął dla niej leki) ale ja dostałam prawie ataku serca ze strachu. Może to dla Was kontrowersyjne i okrutne ale ja wolę chyba pomóc jej zasnąć w momencie jak ona się jeszcze w miarę dobrze czuje niż gdyby miała się nam np. w środku nocy udusić albo wyć z bólu.. Sama nie wiem. Te decyzje są najgorsze i potrafią skutecznie wyleczyć na jakiś czas z chęci posiadania zwierzaków..
Co do posiadania zwierzaków- w tym miesiącu trafi do nas kolejny, piąty już szczuras. Do oddania na forum  znalazłam wymarzonego czarnego szczura. A gratisowo jest to odmiana rex więc tym bardziej mnie to ucieszyło. 
Na poprawienie humoru rozciągam sobie uszy z 16 mm do 20mm. Jedno ucho już rozciągnięte.
Postanowiłam również do tej notki dodać przepis. Chociaż wydaje mi się to trochę niestosowne, żeby pisać o gotowaniu i usypianiu swojego psa. Jednak nie chcę Was zadręczać ciągle moimi smutkami. Tak więc podaję przepis na pesto z liści rzodkiewki, które znalazłam tu Vegan Nerd  zmodyfikowałam tylko i nie dodawałam cieciorki tylko oliwki. Okazuje się, że z czegoś co ludzie najczęściej wyrzucają można zrobić najpyszniejszy sos do makaronu jaki w życiu jadłam. Polecam Wam go gorąco. Zabulić trzeba tylko za orzechy bo one kosztują około 4 zł.
Przepis:
  • liście z pęczka lub dwóch rzodkiewek (ze świeżymi jędrnymi liśćmi)
  • garść orzechów włoskich 
  • 2 ząbki czosnku
  • olej
  • 4- 5 świeżych rzodkiewek
  • sól
  • pieprz
  • oliwki
Do blendera wrzucamy umyte liście z rzodkiewek, orzechy, czosnek, rzodkiewki, dodajemy sól i pieprz i wlewamy olej. Miksujemy aż do uzyskania gładkiej konsystencji. gotujemy makaron. Pod koniec gotowania odlewamy po 6 łyżek wody z gotowania makaronu na porcję. Mieszamy pesto i wodę z gotowania z ugotowanym makaronem i dodajemy pokrojone oliwki. Pycha!!!
A tu kolejne etapy przygotowywania pesto.






EDIT:
Przed chwilą T. pojechał do weterynarza.. Szilka miała 2 bardzo silne ataki padaczki. Już jej z nami nie ma. Strasznie mi przykro..

Luksus w lipcu czyli lody.

$
0
0
Cześć kochani.
Jak Wam życie płynie? Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie. Staramy się trzymać i powoli wychodzimy na prostą. Nadal nam smutno z powodu Szilki ale staramy się tłumaczyć sobie to tak, że miała u nas dobry, ciepły dom i odeszła naprawdę mocno przez nas kochana. Nadal jednak boli. Najbardziej w momentach takich "bezmyślnych odruchów" jak np. idę do pokoju, żeby wziąć jej miskę i dolać wody i w połowie drogi uświadamiam sobie, że przecież.. :(
Dziś byłam w schronisku, żeby nie siedzieć w domu i nie gapić się w ściany. Wzięliśmy na spacer naszego ulubionego rottka Walusia, o którym pisałam kiedyś posta. I ciągle jak go przywoływałam do siebie to wołałam "Szila".. Mimo, że Waluś jest wielkim, umięśnionym samcem to imię Szila nie mogło mi wyjść z głowy.. Ciągle ostatnio smucę w tych notkach. 

Dokładnie 3 lipca były moje urodziny i z tej okazji postanowiłam szarpnąć się na wegańskie lody. I to aż dwa rodzaje!! Zaopatrzyliśmy się w sojowe rożki Naturativa oraz ryżowe lody na patyku w czekoladzie tej samej firmy. Zacznijmy od rożków:


A tak wyglądają rożki wyjęte z opakowania (w którym są 4 sztuki):


W smaku są pyszne!!! Waniliowe ale nie za słodkie. Jest na nich duuużo orzeszków i sporo polewy czekoladowej. Jedyny minus to wafelek. Już w momencie wyjęcia z zamrażalnika jest rozmiękły i gumowaty :( Zapomnijcie o chrupaniu- niestety trzeba go żuć.
Cena pudełka to 18- 20 zł (zależy gdzie kupujecie). Warte swej ceny raz na jakiś czas :)

Natomiast ryżowe na patyku smakowały mi troszkę mniej ale i tak były pyszne ;)


I bez opakowania:


Jak widać są niestety malutkie ALE w opakowaniu jest ich aż 6 sztuk. Polewa jest gruba i bardzo chrupie. Pamiętacie lody Magnum? Te mają właśnie taką grubą i chrupiącą polewę. Środek jest kakaowy ale jak dla mnie troszkę zbyt mdły i niesłodki. Natomiast moim chłopakom bardzo smakowały i mówili, że wcale nie są mdłe. Więc to rzecz gustu. 
Cena to tak samo jak rożków- 18- 20 zł.

Jak macie możliwość- próbujcie. Żyje się raz. 



Makaronowo.

$
0
0
Witajcie :)
Ostatnio mam trochę lepszy humor mimo ciągłych napadów nerwobóli z powodu pracy, której nienawidzę. Ale poczyniłam już kroki, które mają zmienić moje życie o 180 stopni i od września zaczynam technikum weterynaryjne. Już się zapisałam, mam przybite, żem przyjęta więc jaram się :) Technikum w połączeniu z wiedzą i praktyką, które odbędę u mojego zaprzyjaźnionego weta mam nadzieję, że pomogą mi w rzuceniu pracy w tym kołchozie, w którym na razie muszę odrabiać godziny :/ Ale dosyć narzekania.
Zaraz podam Wam przepis na turbopyszny makaron, którym zajadamy z ukochanym od jakiegoś czasu. Ale najpierw pochwalę się Wam co przywiozłam z ostatniego łikendowego wypadu do Chmielna do znajomych. Nie wegan co prawda ale tym razem specjalnie dla nas przygotowali pyszny wegański grill. My przywieźliśmy sobie parówy sojowe a oni przygotowali nam pyszne papryki z grilla nadziewane ryżem z cebulą, pieczarkami, groszkiem zielonym i przyprawami. Były rewelacyjne :) My przywieźliśmy im wspominane wcześniej pesto z liści rzodkiewek. Chmielno approved ;)
A oto i plugastwa jakie przywieźliśmy na 5 miesięcy do domu (potem wracają do hodowczyni):




Okrutnie brzydkie to i małe ale w sumie fajne ;) 

A obiecany turbomakaron to makaron z warzywami i oliwą. Nic wyszukanego a pyszne jak cholera!!

Przepis (na 2 głodne osoby):

  • paczka makaronu pełnoziarnistego (chyba najlepsze do tego będzie penne)
  • pół czerwonej papryki
  • pół brokuła
  • oliwki zielone
  • 3 duże pomidory
  • pół cebuli czerwonej
  • 2 ząbki czosnku
  • suszona lub świeża bazylia
  • sól
  • pieprz
  • oliwa z oliwek (smakowa będzie lepsza)

Paprykę i cebulę kroimy w większą kostkę, oliwki na plasterki (lub na połówki jak kto woli), pomidory sparzamy i obieramy ze skórki po czym kroimy w kostkę. Brokuła dzielimy na różyczki  i gotujemy w osolonej  wodzie. W międzyczasie wstawiamy wodę na makaron i gotujemy do al dente w osolonej wodzie. Cebulę z papryką podsmażamy i dodajemy ugotowanego brokuła, pomidory, oliwki i wyciskamy do tego czosnek. Smażymy na niewielkiej ilości oleju aż warzywa będą miękkie. Dodajemy bazylię.
Makaron odcedzamy i delikatnie mieszamy z warzywami. Polewamy oliwą z oliwek. Pycha :)




My life, my choices.

$
0
0
Mój TŻ poszedł na nockę do pracy, ja siedzę przed kompem i jem wegańskie czekoladki. I to właśnie natchnęło mnie, żeby napisać kolejną notkę. Z chęcią podzielę się z Wami opinią na ich temat. Dostałam je od mojej siostry, która nabyła je drogą kupna ;) w Anglii. Mojego raju dla wegan. Czekam na czas kiedy w Polsce będzie tyle sklepów, produktów i kosmetyków dla wegan co tam i w takich cenach. Ale do rzeczy. Czekoladki wyglądają na te "z wyższej półki". Bardzo elegancki kartonik, każda czekoladka pakowana oddzielnie.



Są to pralinki karmelowe. Co do smaku.. Spodziewałam się czegoś lepszego.. Pralinki mają bardzo gęste, kremowe nadzienie.



Ogólnie niestety są mdłe w smaku.. Ani nie smakują karmelem ani wyraźnie czekoladą.. Rozczarowały mnie bo po pudełku spodziewałam się fajerwerków smaku. A tu ani w tą ani w tamtą.. Nie są jakieś paskudne, ujdą w tłoku ale chyba bardziej już smakują mi Danusie miętowe z Biedry ;)

Ostatnio zostałam (jedną z wielu) twarzą kampanii Empatii :) Kilkunastu aktywistów z Trójmiasta co tydzień organizuje akcje z plakatami, w których maksymalnie staram się brać udział. Mimo, że akcje spotykają się z bardzo różnym odzewem (często negatywnym) to sprawia mi dużo radości to, że mogę tam być z innymi i pokazywać, że można żyć bez padliny.
Czasem wydaje mi się, że jestem wrzodem na tyłku Empatii. To przeze mnie musieli dodać do listy blogów na ich stronie info, że nie odpowiadają za treść i poglądy biorących udział w akcji "Weganizm- spróbujesz?" ;) A teraz jeszcze moja gęba jest na ich zdjęciach promujących akcję.
Często słyszę, że jestem pełna sprzeczności i nie da się mnie zaszufladkować. Jedni mówią, że jestem autonomiczną nacjonalistką. A ja nie mam tak stricte nacjonalistycznych poglądów. Inni mówią, że jestem prawicowcem- a przecież daleko mi do prawicy. Odcinam się od jakiś śmiesznych NOPów i ONRów.. Nie jestem katoliczką, daleko mi do wiary. Nie jem mięsa, ba, nawet jajek i sera. A co to za prawicowiec i tradycjonalista co nie zapycha się mięsem bo przecież w mięsie siła, blablabla. Nie zgadzam się często z poglądami feministek, drażnią mnie ale żaden facet nie miał, nie ma i nie będzie miał prawa decydować o moim życiu o ciele i np. prawie do aborcji. Wyglądam jak 100% lewak i dużo śmiechu jest co roku na Marszu Niepodległości jak widzę czasami te zdziwione spojrzenia pod tytułem "A Ty nie pomyliłaś stron przypadkiem??". Słucham punka czasem nawet zdarza mi się słuchać lewackiego punka bo lubię i chuj. I co z tego, że w innym kawałku jakiś zespół ciśnie na "moich" skoro ten, którego aktualnie słucham mi się podoba. I jak już ktoś mnie pozna i ogarnie ten cały koktajl mojej osobowości to pada pytanie, które ma pomóc jakoś sensownie mnie zaszufladkować: "To kim tym właściwie jesteś?" A ja zawsze odpowiadam niezmiennie: "Ja? Jestem zupą pomidorową" :D



A teraz słuchajta. Łazi za mną od tygodnia :)



Zaniedbuję..

$
0
0
Siema drodzy czytelnicy :)
Zaniedbuję bloga koszmarnie. Jak zobaczyłam, że ostatni post jest napisany ponad miesiąc temu to aż mi się wstyd zrobiło. Obiecuję poprawę szczególnie, że od października będę miała czasu więcej. Jest to związane z moim awansem w pracy a co za tym idzie zmiany godzin, w których będę pracować. Teraz mój dzień pracy będzie się kończył ZAWSZE o 16 a nie tak jak dotychczas- raz do 16, raz do 20, raz do 18 a jeszcze innym razem do 17. Tryb życia mi się ureguluje, a co za tym idzie wszystko się polepszy. Co u mnie? Wszystko ma się ku lepszemu. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie radzę sobie z całym tym stresem związanym z pracą, śmiercią przyjaciela, członka rodziny i za namową lekarza pierwszego kontaktu udałam się psychiatry. Brzmi może troszkę przerażająco ale dostałam tabletki, które znacznie poprawiły mi nastrój. Jest mi lepiej. Czuję nadal ból i tęsknotę ale nie wybucham już płaczem w autobusie za każdym razem jak widzę motocyklistę. Ustąpiły codzienne nerwobóle. Jest lepiej.
W przyszłym roku szykuje się nam kolejny członek załogi w postaci rottweilerowatego berbecia :) Będziecie więc zasypywani zdjęciami małej czarnej bestii o wdzięcznym imieniu Zagryź :D Zastanawiamy się też nad Nazgulem ale Zagryź to mój faworyt na chwilę obecną. Od razu mówię: nasz pies nie będzie rottkiem, którym będę nadrabiać coś. Mój rottek będzie miał charakter labradora, który w razie niebezpieczeństwa stanie w obronie swoich właścicieli. Zamierzamy go szkolić i łamać stereotyp psa mordercy. Marzę o zrównoważonym i stabilnym psychicznie psie, który da się pogłaskać każdemu. O takim, który nie tknie osoby, która będzie mnie szarpać albo popychać póki nie dam mu znaku. Na pewno będę chciała ukończyć z nim kurs psa obronnego. Będę się czuła bezpieczniej chodząc wieczorami na spacery z kimś kto w razie czego obroni mnie przed ewentualnym napastnikiem.

 
Już nie mogę się malucha doczekać :)
Ale żeby nie odbiegać od tematu bloga to obowiązkowo dodaję przepis. sezon na kurki chyba już się kończy (nigdy nie wiem kiedy się zaczyna a kiedy kończy sezon na dane warzywa/ grzyby) a przepis mam w schowku już od zeszłego roku więc najwyższy czas go podać. Nie będzie to nic zaskakującego, ot kurki w śmietanie. Zrobiłam dwie próby: jedną ze śmietaną owsianą firmy Oatley z kartonika, taką jak tu:


Jej smak mnie powala: kremowa, gładka i bardzo delikatna w smaku. Czuć delikatny owsiany posmak ale uważam, że to nawet jej plus smakowy i jest naprawdę rewelacyjna. Drugą porcję zrobiłam ze śmietaną słonecznikową z przepisu Matki Weganki- przepis o tu: KLIK 
Potrzebujemy:

  • tyle kurek ile chcemy zjeść albo tyle ile mamy pod ręką ;)
  • śmietankę (dowolna, sojowa, owsiana, słonecznikowa as U wish)
  • cebulę
  • czosnek
  • olej
  • sól
  • pieprz
  • makaron
Kurki dokładnie czyścimy a świetny na to sposób znalazłam tu: CZYSZCZENIE KUREK a potem gotujemy aż ciut zmiękną. Na patelni rozgrzewamy olej i podsmażamy cebulę i czosnek (czosnek oczywiście dodajemy później, żeby nie zgorzkniał). Dorzucamy kurki i solimy. Kurki puszczą sporo soku więc odparowujemy sok i dusimy w nim jednocześnie kurki. Gdy zredukujemy już sok kurkowy prawie do zera zalewamy grzyby wybraną śmietaną i tak pysznymi kurkami polewamy ugotowany w międzyczasie makaron lub jemy z pieczywem. Polecam :) Zajadaliśmy się tym przez 3 dni.



Mi osobiście bardziej pasował smak kurek ze śmietanką owsianą. Śmietana słonecznikowa ma bardzo wyrazisty, pikantny smak, który całkowicie zdominował delikatne kurki. Ale to moja opinia, może Wam zasmakują słonecznikowe kurki :)
Smacznego.

P.S. Dziś muzycznie smutno i nastrojowo ale ten kawałek ostatnio daje mi siłę i nadzieję..






Viewing all 86 articles
Browse latest View live