Quantcast
Channel: Veganizm- i życie jest pyszne
Viewing all 86 articles
Browse latest View live

Zmiany, zmiany..

$
0
0
Cześć :)
Zmiany, zmiany, zmiany. Tak często się ich boję a okazuje się, że ich efekty są super miłe :) Po pierwsze: w piątek zakończyłam swoją 4 letnią pracę na stanowisku konsultanta infolinii towarzystwa ubezpieczeniowego :) Praca wyczerpująca, ciężka koszmarnie, ryjąca banię. Jak to w wielkiej korporacji. Piątek był ostatnim dniem "na kablu". Od jutra zaczynam pracę w biurze z czego ogromnie się cieszę a zarazem boję bo biuro jest bardzo ostro kontrolowane pod względem błędów. Codziennie dostaje się szczegółowy raport popełnionych przez siebie błędów. Zobaczymy jak będzie :)
Kolejna zmiana chyba najbardziej zaskakująca, również dla nas. Pamiętacie jak w poprzednim poście pisałam o szczeniaku rottka z hodowli? Nieaktualne. Tydzień temu nudząc się i przeglądając fejsa trafiłam na jedno zdjęcie, które wywróciło wszystko do góry nogami. Zdjęcie psiaka z Fundacji AST zajmującej się bullowatymi. Egzo porzucony w lesie przez swoich poprzednich "opiekunów", którzy dowiedzieli się, że psiak ma raka a operacja to koszt minimum 500 zł.. Zamiast wydawać kasę na operacją łatwiej im było przywiązać do drzewa psa po 11 LATACH (!!!), które spędził w domu.. Trudno mi w to uwierzyć.. Decyzja zapadła w kilka sekund. Przecież szczeniak z rodowodem znajdzie dom tysiąc razy szybciej niż taki dziadek. Tu jest wątek Egza, pooglądajcie zdjęcia bo dziadunio naprawdę uroczy :) EGZO dziadunio z fundacji.
Na imię Egzo nie reaguje a mi się ono kojarzy z egzemą więc u nas będzie Hansem. Jesteśmy po wizycie przed- adopcyjnej i wczoraj zapadła decyzja, że Hans przyjeżdża do nas w przyszłą sobotę. Akurat na urodziny mojego faceta :) Oboje nie możemy się już dziada doczekać. No patrzcie jaką ma piękną mordkę.

Po kastracji (rak jąder- bez przerzutów) będzie zdrowy jak rydz :) Nasz wet się śmieje, że jak zawsze robimy geriatrię z domu :) Ale co ja na to poradzę, że chyba własnie taką misję mam w życiu, żeby przygarniać tej najbiedniejsze, stare bidy bo serce mi przy nich pęka na kawałki. Ja chcę już sobotę!!!
No i obowiązkowo przepis musi być. Mój autorski i powiem tak: mój facet i całe otoczenie są nim zachwyceni a ja nie do końca. Wyprodukowałam kotlety z kaszy pęczak jęczmiennej (tej co ma takie duże ziarna) z cebulką, czosnkiem i ogórkami kiszonymi. Kurcze.. Wyglądają, pachną i co najdziwniejsze smakują jak najprawdziwsze mielone z mięsa.. Jak spróbowałam pierwszy kawałek to ten smak mnie przeraził. Był tak mięsny, że aż stwierdziłam, że chyba mi nie smakują. Jak następnego dnia zaniosłam do pracy i dałam spróbować koleżance to powiedziała, że "zajebiste mielone".. Gotowałam na czuja więc przepis podaję też z głowy.

Składniki:
  • 1,5 szklanki suchej kaszy pęczak
  • 2 cebule (lub jedna, jak kto woli)
  • kilka ogórków kiszonych (ilość wedle uznania ale muszą być w składzie masy)
  • 2 ząbki czosnku
  • musztarda
  • sól
  • pieprz
  • olej
  • bułka tarta
Kaszę płuczemy na sitku i wrzucamy do osolonego wrzątku w proporcji 1:2 dla kaszy. Czyli 1,5 szklanki kaszy na 3 szklanki wody. Gotujemy do miękkości często mieszając. Gdy kasz wchłonie całą wodę i będzie miękka odstawiamy ją, żeby ciut przestygła. Ja mieliłam jeszcze gorącą kaszę i już wtedy bardzo ciężko mi się mieszało masę bo się koszmarnie skleja. Ale ok- mielimy kaszę w maszynce do mięsa (tfu) jak najdrobniej. Do masy dodajemy musztardę, żeby było trochę bardziej mokro a potem pokrojoną w kosteczkę cebulę i ogórki kiszone też pokrojone w kosteczkę. Dodajemy sól i pieprz wedle smaku. Można też sypnąć paprykę słodką w proszku. Do masy dodajemy przeciśnięte przez praskę 2 ząbki czosnku. Formujemy kotlety jak masa całkiem przestygnie. obtaczamy w bułce tartej (opcjonalnie) i smażymy. Podajemy z ziemniakami i surówkami. U nas jak widać bardziej fast foodowo bo z frytkami. Obok sałatka  z lodówkowych resztek i buraczki tarte z ogórkiem kiszonym. Polecam, kotlety totalnie oszołomiły większość moich znajomych i ukochanego. Dla mnie są smaczne ale dupy nie urywają. Może dlatego, że zawsze jestem bardzo krytyczna wobec tego co robię :) 






Buziaki :*


EDIT

Po umieszczeniu tej notki zauważyłam, że pod wcześniejszym postem Anonimowy zamieścił taką grafikę:

Kimkolwiek jesteś- dziękuję Ci.. To jednocześnie sprawiło, że się popłakałam i poczułam w sercu pewien rodzaj radości.. Bo wiem, że własnie tak jest- że Krzysiulek nie musiał żadnemu bogu udowadniać jak wspaniałym człowiekiem był. Pewnie teraz daje na koło już w niebie i dziara wszystkich świętych :) Nie jestem wierząca ale jeśli są tam jacyś święci to na pewno noszą już najpiękniejsze dziary.. Jeszcze raz Ci dziękuję Anonimowy czytelniku.   


Stresująca sobota.

$
0
0
Naprawdę za każdym razem gdy piszę notkę solennie sobie obiecuję, że będę takową płodzić raz na tydzień. A potem się okazuje, że nic z tego nie wychodzi :/ Bo czasu za mało, bo trzeba coś zrobić, gdzieś pójść, spędzić trochę czasu z ukochanym mężem i psem, bo coś tam.. Ale naprawdę postaram się poprawić. Mam jeszcze kilka zdjęć wymyślnych potraw ale jestem dziś strasznie zmęczona i nie chce mi się za bardzo pisać ;) Więc przypomnę tylko jeden z naszych letnich obiadów gdy pojawiły się młode ziemniaczki. Pyszne młode ziemniaczki z odrobiną oliwy z oliwek i duuużą ilością pietruszki. Do tego własnoręcznie robiona kapusta zasmażana i mix warzyw z patelni (nie z mrożonki, robione ze świeżych warzyw).


Taki obiady zawsze kojarzyły mi się i kojarzą z latem i wyjazdami nad jezioro :) 
A u nas dziś trochę stresujący dzień. Kastrowaliśmy dziś naszego Hansa :) To jest jednak ogromna różnica pomagać przy operacjach i zabiegach nie swoich zwierzaków a trzymać w ręku jądra własnego psa :D Ręce mi się trzęsły i co chwilę dopytywałam się: "Darek ale on na pewno śpi? Darek on na pewno nic nie czuje??". Ale Darek to nie zwykły wet tylko MEGAwet więc wszystko poszło idealnie i gładko. Pozbyliśmy się Hansiowych jajek i kilku guzków z brzucha. Po powrocie do domu parch zarzygał nam pół domu ale niestety to typowy objaw po narkozie. Większość psów tak reaguje więc i on nie był wyjątkiem. A sam psiak jest po prostu przecudny.. Kochany, przytulaśny, bardzo przyjacielski wobec innych psów (szczurów też), idealnie porusza się komunikacją miejską, u weta stateczny i spokojny, reaguje na korekty, jest sprytny i mądry, wesoły i energiczny, otwarty na obcych ludzi, w domu nie niszczy, nie szczeka i nie wyje zostawiony sam no po prostu cud- malina. I tu pojawia się moje pytanie- dlaczego? Dlaczego jego poprzedni właściciel (bo opiekunem takiej osoby nie nazwę) przywiązał go do drzewa w zimie po prawie 10 latach spędzonych razem? Dlatego, że Hans miał raka jądra a kastracja kosztuje około 500 zł? Czy może jednak dlatego, że nie okazał się agresywnym amstaffem, którego każdy się będzie bał? Znudził się? Wzięli nowego psa? Nikt mi na to pytanie nie odpowie a ja do końca jego życia będę zastanawiać się czemu ktoś porzucił tak łagodną i kochaną istotę. 
Korzystając z tego, że poprzez bloga mogę dotrzeć do (być może) wielu ludzi chciałabym przedstawić Wam mój punkt widzenia. Bo wiele osób jak słyszy jakimi psami się zajmuje to reaguje podobnie "Bo Ty to te agresywne lubisz". ZAWSZE- nawet jak miałam 14, 15, 16 lat to podobały mi się duże psy. Rottweilery, pitbulle, amstaffy, bullteriery, azjaty, dogi, mastiffy itp.. Kocham WSZYSKIE psiaki- czy to kundelki, czy ratlerki czy wilczarze irlandzkie. Każdy pies jest wspaniały i kochany i zasługuje na naszą miłość. Tak jak każde inne zwierzę. Za każdym razem jak słyszę to irytujące, stereotypowe zdanie "Bo ty tymi agresywnymi.." to reaguję tak samo: NIE MA PSÓW AGRESYWNYCH. Są tylko durni właściciele. Napakowane, tępe karki, które dodają sobie odwagi prowadząc na smyczy amstaffa, który rzuca się na wszystko co się rusza. Bo nadrabiają to, że w środku są zwykłymi mięczakami. 


Gazety robią nagonki na "groźne rasy", tworzą bzdurne listy psów agresywnych, media trąbią o pogryzieniach przez amstaffy, pitbulle i rottki.. Bo przecież kundelki, ratlerki i labradory nie gryzą.. Wszystko zależy od właściciela. ŻADEN pies nie rodzi się zły, agresywny z natury.. To ludzie odpowiedzialni są za te wszystkie potworności. Za te pogryzienia i zagryzienia. Ale pod igłę idą psy.. Bo nie potrafią się bronić. Nie potrafią wytłumaczyć, że to ich właściciel kazał im gryźć i szczuł je na wszystko.. 
Dlatego szczególnie staram się "odczarować" ten okropny stereotyp psa mordercy. Chcę pokazać jak największej liczbie osób, że zarówno pekińczyk jak i rottweiler czy amstaff może być świetnym kompanem dla nas, dzieci i innych zwierząt. 
Tak jak nasz Hans :)





I jeszcze na koniec wzruszający film Fundacji AST dzięki której Hansio jest z nami. Razem możemy odczarować stereotyp psa mordercy i uratować życie!!



Polskie pyry na Niepodległość ;)

$
0
0
Internet w całej swej łaskawości powrócił na moją wioseczkę :) Przez 6 dni byliśmy odcięci od tego narzędzia szatana jaką jest sieć i przez ten czas miałam kilka chwil, żeby w spokoju pogotować i pomyśleć nad wieloma rzeczami. Wieczory upływały nam na porywających dyskusjach a nie oglądaniu naszego ukochanego serialu "The Walking Dead" (obejrzyjcie koniecznie, urywa dupę!!). Graliśmy w Scrabble. Gotowaliśmy. I muszę się pochwalić :) Udało nam się namówić naszego przyjaciela i jednocześnie współlokatora na wegetarianizm!!! Kolejny zły skinhead przeszedł na jasną stronę mocy :) Zauważyłam, że wegetarianizm zmienia ludzi. Na lepsze.
Z okazji dzisiejszego święta Niepodległości postanowiliśmy upichcić taki, powiedzmy, Polski obiad. Nie pojechaliśmy w tym roku do Warszawy na Marsz. I dobrze. Bo tym co zrobili kibice w zeszłym roku wolałam zostać w domu a nie iść tam i wkurzać się na debilizm obu stron. W domu przygotowaliśmy kotleciki z ziemniaków i marchewki, buraczki tarte zaciągnięte mąką i (średnio Polski) ryż przyprawiony megapyszną mieszanką przypraw. Zrobiłam hurtowo masę z około 3 kilogramów ziemniaków. Wyszły z tego 23 duże i grube kotlety!! Moc :) Zacznijmy więc od przepisu na kotlety (podam Wam przepis na mniejszą ilość):


  • kilogram ziemniaków
  • pół kilo marchewki
  • czosnek
  • paczka przyprawy do ziemniaków bez glutaminianów i innych syfów
  • pieprz
  • sól
  • skrobia ziemniaczana
  • bułka tarta do obtoczenia
  • olej do smażenia
Ziemniaki i marchew gotujemy w oddzielnych garnkach. Oczywiście solimy wodę. Gdy ugotowane marchewki i ziemniaki ostygną mielimy je razem lub baaaardzo dokładnie ugniatamy. Masę doprawimy według własnych upodobań i zagęszczamy mąką ziemniaczaną. Formujemy z masy kotleciki i obtaczamy w bułce tartej. Ja przed smażeniem wstawiłam do lodówki na pół godziny, żeby mniej się rozpadały bo masa jest bardzo miękka. Smażymy na rozgrzanym oleju. Kotleciki są przepyszne- spieczona skórka jest chrupiąca a wnętrze mięciutkie i aksamitne. Palce lizać. 
Do tego podałam ryż. Jedną torebkę na osobę. Gotuję ryż a po ugotowaniu mieszam z jedną łyżką oleju na torebkę i dodaję kolejno: ćwierć łyżeczki czosnku granulowanego, łyżeczkę papryki słodkiej i ćwierć łyżeczki Dhal Masali. Ryż jest pikantny i naprawdę fantastycznie pyszny. A buraczki to Doprawione cukrem i zaciągnięte mąką buraczki ze słoika z Biedronki. Obiad dla 3 osób kosztował nas około 8 złotych :) Coś wspaniałego.



A wczoraj moja mama zaprosiła nas na wegański obiadek :) To naprawdę słodkie, że chciało jej się gotować coś specjalnie dla nas. Cieszę się, że rozumie to co robimy i akceptuje to. Bo niestety rodzina mojego ukochanego uważa, że jego wegetarianizm to "fanaberie" i "wymyślanie sobie jakiś dziwacznych diet".. Może kiedyś zrozumieją. Kropla drąży kamień. 
A na zakończenie nasz parchatek ze swoją ukochaną piłeczką :)


Sobotnie uwalenie..

$
0
0
Bynajmniej nie chodzi o uwalenie SIĘ chociaż takim bym nie pogardziła. Wyjątkowo podły nastrój mnie dopadł więc wybaczcie wulgaryzmy (w takich momentach wychodzi ze mnie Prawdziwa Ala- prostacka i chamska). Uwaliłam pierwsze zaliczenie w szkole. Miała być anatomia i fizjologia połączona z chowem i hodowlą świń. Pierwszy zgrzyt to to, że muszę uczyć się o rzeczach, z którymi kompletnie się nie zgadzam i mam ochotę krzyczeć "What the fuck is wrong with u people??!!". Nauka o chowie kojcowym świń, że to humanitarne, że wystarczające im do życia, że kastracja prosiaków bez znieczulenia jest humanitarna bo młode zwierzęta szybko zapominają o tym bólu, który jest u nich mniejszy niż u dorosłych.. Higiena zwierząt rzeźnych.. Inseminacja. Same smaczki. Ale mus to mus, jeżeli chcę kiedyś móc pomagać wetowi przy ratowaniu zwierząt niestety muszę się na to godzić. Drugie to to, że pani wykładowczyni wyjebała dziś takie zaliczenie, że cała grupa, co do jednego wstała i oddała puste kartki. KAŻDA z 11 osób. Ze świń (z których byłam obryta) nie było nic. Natomiast pani rozdała 5 kartek. Na jednej układ mięśniowy psa, na drugiej świni, na trzeciej kota, na czwartej krowy a na piątej kończyna przednia krowy. I opisz KAŻDY mięsień. Naliczyłam ich 211. I 20 minut na napisanie wszystkiego. Jak mój wet to usłyszał to stwierdził, że "chyba ją popierdoliło i że on na weterynarii nie miał kolosów z taką ilością materiału na taki czas do napisania". Genialnie. A poprawka u tejże pani jest możliwa tylko razem z zaliczeniem kolejnego działu.. Czyli cała grupa zalicza chów i hodowle świń (z których nie było ani jednego pytania) plus cały układ mięśniowy plus cały układ szkieletowy.. Fantastik kurwa.
Na pocieszenie wyprodukowaliśmy dziś górę przepysznych (i kalorycznych!!) racuchów z jabłkami. Były boskie. Niestety po raz kolejny nie zrobiłam im ładnego, zdjęcia, z odpowiednim oświetleniem i odpowiednio wyeksponowanych. Nie było czasu. Jak się głodna banda dorwała do nich to zdążyłam tylko zrobić mało estetyczne zdjęcie góry racuchów na talerzu. Bo zanim bym statyw rozłożyła i ponastawiała aparat to już nic by z nich nie było. A przecież jestem po cholernej szkole fotograficznej!! :( Wstyd mi za takie zdjęcia ale jak się nie ma co się lubi..

Ale, ale przepis podaję.


  • 2 duże jabłka
  • 4 szklanki mąki
  • kostka drożdży
  • cukier waniliowy do smaku
  • cukier zwykły na oko
  • woda
  • olej do smażenia






Mąkę mieszamy z cukrem wanilinowym i zwykłym. Drożdże rozpuszczamy w ciepłej wodzie z łyżką cukru i mąki. Odstawiamy żeby wyrosły. Gdy piana na drożdżach wyrośnie wlewamy je do mąki i dodajemy pokrojone w kosteczkę jabłka. Mieszamy i odstawiamy ciasto do wyrośnięcia. Gdy wyrośnie na rozgrzany olej wykładamy łyżkami ciasto i smażymy racuchy. Podajemy z czym tylko chcemy :)

A, i oficjalnie ogłaszam, że przypomniałam sobie jak to jest 15 lat i świrować na punkcie idola z TV :D



Pam pa ram pam pam- absolutnie hot, sexy, stunning, ach i och Daryl Dixon z serialu "The Walking Dead".. Uwielbiałam go już w "Świętych z Bostonu" ale w serialu kompletnie kopie mi dupę. Zabawne. Jakbym znowu była w gimnazjum ;)
A btw- oglądaliście w/w serial? 

Changes..

$
0
0
Taaaaak... Wiem. Miało być raz w tygodniu.. No i co? Co ja poradzę, że na mojej wsi wysiada internet co chwilę a jak już wysiada to na tydzień? No i chęci do pisania mało, oj malutko bo humor ostatnio nie dopisuje. Nadciągnęły spore zmiany w moim życiu. Jeszcze nie wiem czy na pewno, tak na 100% na dobre. Ogólnie rzecz biorąc straciłam pracę. Jak ktoś czyta bloga od początku (albo mnie zna ;) to wie, że pracowałam w zasranej, wielkiej korporacji ubezpieczeniowej. Takkkk, ja- osoba chyba najbardziej nie pasująca do korporacji.. Mimo to trzymałam się tam 4 lata. Mimo załamania nerwowego (między innymi przez pracę) i mimo tego, że tam k***a nie pasowałam, że każdego dnia zadawałam sobie pytanie "What the fuck am I doin here??". A co mnie tak trzymało? Kasa. Płacili w miarę dobrze. Z premią wychodziła naprawdę spoko wypłata. No i jeszcze to, że sytuacja na rynku pracy jest taka a nie inna (czytaj: chujowa). Natomiast nienawidziłam tej pracy każdą komórką mojego ciała i marzyłam o dniu kiedy się stamtąd zwolnię.. Podjęli tą decyzję za mnie. Zrobili to, czego ja bałam się zrobić. I chwała im za to. Okres wypowiedzenia mam do 31 stycznia 2013 roku. Dali mi 2- a nie zgodnie z kodeksem pracy 3- miesiące wypowiedzenia. A w przyszłym tygodniu wnoszę sprawę do Sądu Pracy o bezpodstawne zwolnienie mnie- jako dobrego i sumiennego pracownika :) Nobody's gonna fuck with Alice ;) Mam nadzieję, że wyszarpnę od tych sukinsynów w garniturach kilka tysięcy odszkodowania i zobowiązanie przelania dotacji na rzecz jakiejś fundacji albo schroniska dla zwierząt. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie. Jedyne czego się boję to to, że nie znajdę do tego czasu pracy. Jednak przyzwyczaiłam się do pracy w biurze i ciężko byłoby mi przestawić się teraz na pracę fizyczną i nie wymagającą myślenia. Na razie szukam. Zobaczymy co będzie.

Tradycyjnie przepis- niestety ciutkę już nieaktualny bo dynie zalegają tylko w niektórych warzywniakach i to za kosmiczną kwotę. Ale pamiętajcie o tym przepisie w przyszłym roku. Robiąc ten sos do makaronu/ ryżu miałam dynię pierwszy raz w życiu w ręku. Moja mama zawsze mówiła, że babcia robiła zupę z dyni i kazała jej ją jeść. Mama do dziś pamięta paskudny smak zupy i "przymus" siedzenia przy stole godzinami póki nie zjadła. I dlatego mając już swój dom nigdy dyni nie przygotowała. A szkoda :) Bo to pyszne warzywo.
Wzorując się na jednym z blogowych przepisów lekko zmodyfikowałam oryginał i wyszła poezja.
Porcja na 3 głodne osoby.
  • pół kilo dyni
  • olej
  • czosnek (tak z 4 ząbki)
  • suszony lub świeży tymianek
  • suszona lub świeża bazylia
  • sól
  • pieprz
  • ostra papryka w proszku
  • oliwki w sosie własnym
  • paczka pełnoziarnistego makaronu

Dynię kroimy na małe kawałki i pieczemy w piekarniku razem z nieobranymi ząbkami czosnku (tak, tak, w łupinach na blachę wrzucamy) około 30- 35 minut w temperaturze 200 stopni. Wyjmujemy, studzimy i obieramy dyni, oraz czosnek. Wrzucamy wszystko do blendera, dodajemy przyprawy, olej (nie żałować oleju) i miksujemy. Sos musi mieć jedwabistą, gładziutką konsystencję. No i niech będzie tłusty- tłuste sosy do makaronu są pyszne. Szczególnie w taką pogodę.. Sos mieszamy z ugotowanym makaronem i posypujemy pokrojonymi oliwkami. Jeżeli sos komuś wyjdzie za mało słony to można dolać łyżkę sosu z oliwek. 
Potem oczywiście takie tłustości powinniśmy spalić jakoś ale raz na jakiś czas możemy sobie pozwolić na taki sos. Jest boski!! A ten jesienny kolor..






Jeżeli macie jeszcze gdzieś dynię i nie wiecie co z nią zrobić to zachęcam Was do przygotowania tego sosu. Jest wspaniały i ma ciekawy smak :)
Następna notka też będzie dotyczyła przysmaku z dyni. Tym razem na słodko.
A na koniec jeszcze zdjęcie z ręki z ukochanym synkiem <3


I znowu jak co roku..

$
0
0
Właśnie.. Święta. Przeżyliśmy kolejny już koniec świata więc teraz czas na coś równie stresującego. Przynajmniej dla mnie. Od około 2 tygodni trwają już nerwowe kłótnie, gdzie, do kogo, z kim, na ile i jak.. Nie jestem fanką świąt. Od kiedy przestałam być dzieckiem jest to dla mnie raczej średnio fajny obowiązek. Niby można spotkać się z rodziną ale.. Ten rok był szczególnie chujowy. Śmierć mojego przyjaciela, wujka, psa, strata pracy, depresja.. Trochę tego było nawet jak na taką twardodupną, złą skinówę jak ja ;) Jak patrzę na nas to bardzo się wszyscy zmieniliśmy. Moje chłopaki (ukochany i współlokator) przestali jeść mięso i z ostrożnie próbujących moje potrawy stali się zagorzałymi aktywistami za co wielki buziak chłopaki :). Staliśmy się ciut bardziej liberalni. Ogólnie- starzejemy się ;) Ale jest dobrze. Jesteśmy razem, kochamy się, tworzymy wspaniale dobrane trio najlepszych przyjaciół, mamy wspaniale zwierzaki, dach nad głową i smaczne jedzenie. Jak dla mnie może być.
Nie ulegnę presji świątecznych przepisów jak 95% blogerek i blogerów :) Może po świętach wrzucę jakiś przepis na pasztet albo cokolwiek innego. Pisząc tą notkę czekam własnie aż ostygnie gar zielonej soczewki na pasztet soczewicowo- pieczarkowo- chlebowy. To moja wariacja sklecona z kilku różnych przepisów, zobaczymy co z tego wyjdzie. To czym chciałabym się z Wami dziś podzielić to (werble)... wegański kawior :) Tak, właśnie. Pewnie większość z Was już go widziała/ próbowała. Ja nie i był dla mnie sporym zaskoczeniem. Moi rodzice będąc w IKEI zobaczyli właśnie rzeczony kawior na półeczce w dziale z żywnością. Postanowili kupić mi go bo pamiętają jak bardzo lubiłam kawior gdy jadłam jeszcze mięso i jajka. Muszę przyznać, że byłam naprawdę pod wrażeniem. Ale po kolei.
Słoiczek jest malutki. Jak widać na załączonym obrazku zawiera 85 gramów kuleczek zrobionych z wodorostów :) Na połówkę bułki zużywałam mniej więcej łyżeczkę od herbaty i starczyło mi to na około 8 bułek. Czyli prawie tydzień śniadań.


Takowy słoiczek kosztuje 6,99 zł. Drogo ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić na taki rarytas. Ja zjadłam jak zwykłam to robić- pokropiony sokiem z cytryny i posolony. W smaku bardzo nieznacznie różni się od kawioru rybnego jest jedynie mniej słony. Struktura i wygląd są przerażająco identyczne jak przy tym z ryby.



A tak prezentuje się na żytniej bułce:


Wiem, że jest jeszcze wersja w puszce, gramatura dwukrotnie większa i wiem również, że dostanę go na święta od rodziców ;) Wtedy spiszę Wam dokładny skład bo ze słoiczka zapomniałam spisać. 
I jeszcze jedna rzecz- bardzo rozbawiła nas gra wymyślona przez portal Otwarte Klatki. To wegańskie bingo :D Zasady i planszę macie tu, o tu właśnie: Karnizm w natarciu- BINGO   Gorąco polecam, zabawne i jeżeli czyjejś rodzinie jeszcze nie znudziły się wiecznie te same pytania to szybko można wygrać ;) 
A teraz wybaczcie- spadam mielić soczewicę na mój pasztetowy eksperyment i zostawiam Was ze zdjęciem naszego najukochańszego synusia w odsłonie zimowej ;)



 

Miesiąc odpoczynku.

$
0
0
Na początek: wszystkiego najlepszego w nowym roku. Oby był lepszy od tego co minął. Bo 2012 rok był dla mnie wyjątkowo nie łaskawy. Niech ten będzie lepszy. Jak święta? Jak Sylwester? Ja nie traktuję tych dni jakoś szczególnie i nie staram się na siłę wtedy imprezować i bawić "bo tak wypada, bo przecież to święta/ Sylwester". Minęły mi raczej dosyć smutno. Wypełnione rozdzierającą tęsknotą za przyjacielem. Pierwsze święta bez Krzyśka. Pierwszy Sylwester bez Krzyśka. Chujówka niesamowita. Ale nie będę Wam humoru psuć. Wystarczy, że ja płakałam dużo w ciągu tych kilku dni. 
Co do teraźniejszości to dziś na przykład czuję się wyjątkowo słabo :/ Nie wiem skąd, kiedy i od kogo złapałam opryszczkę. Całe życie wręcz obsesyjnie unikałam pożyczania szminek, błyszczyków, picia z jednej butelki bo właśnie bałam się opryszczki.. Musiałam zarazić się od któregoś z chłopaków (wiem jak bardzo zwyrolsko to brzmi ;) przez palenie papierosa na spółkę.. :/ Widzicie, palenie może jednak być przyczyną wielu (w tym opryszczki) chorób. Don't smoke kids. Dodatkowo boli mnie węzeł chłonny. Zawsze jak rozciągam ucho to następnego dnia boli mnie węzeł chłonny po tej stronie, którą rozpycham. Tak więc boli mnie opryszczka i węzeł. What a perfect day, yay! 
Pracy szukam, mam już kilka ofert na oku więc nie jest źle. Wzięłam zwolnienie z pracy do końca miesiąca, żeby mieć czas spokojnie chodzić na rozmowy kwalifikacyjne. 13 stycznia jest wystawa psów w Gdańsku więc czeka mnie fotografowanie i spotkanie z dawno nie widzianą przyjaciółką, która wystawia swoją rottkę. 
Przepis jakiś musi być- w końcu to blog kulinarny. Chociaż czasami wygląda zgoła inaczej. Nie chce mi się pisać ja cholera więc poda Wam przepis na ultra- niezdrową i bardzo prostą przekąskę. Idealną do piwa, wódki czy czegokolwiek. Jest tłuste ale jednocześnie baaaardzo pyszne. Krążki cebulowe w cieście czyli takie niby bardzo "amerykanskie" onion rings. Zrobiłam je tylko po to, żeby spróbować jak to w ogóle smakuje i dlatego, że mojemu ukochanemu oczy się zaświeciły jak dwie latarnie jak w ladówce TESCOwskiej zobaczył gotowe mrożone onion ringdy. Niestety w cieście (prócz miliona różnych E- ileśtam) było jajko i mleko.. Jakby ciasta nie można było zrobić bez tego :/ No więc zrobiłam. Wyszły pyszne.


Składniki:

  • 3 spore cebule
  • 50 gramów maki
  • 50 mililitrów chłodnej wody
  • bułka tarta (opcjonalnie- nie musi być)
  • sól
  • olej do smażenia
W tym cieście lubię to, że jest takie proporcjonalne. Jak masz 50 gr maki to dajesz tyle samo wody. Jak 100 gramów mąki to 100 mililitrów wody. Ciasto można dowolnie przyprawić. Solą, pieprzem, czosnkiem granulowanym, curry, ulubioną masalą, papryką. Co tylko chcecie. Cebulę kroimy w grube plastry tak jak pomidora pizzę. Żeby potem plasterki można było delikatnie porozdzielać na krążki. Te krążki moczymy w cieście i (jeżeli chcecie, żeby krążki były chrupiące) obtaczamy w bułce tartej. Wrzucamy na gorący, głęboki olej i smażymy aż będą złociste. Osączamy bardzo dokładnie na ręcznikach papierowych i.. próbujemy :) Mi osobiście bardziej smakowały na zimno. Polecam spróbować jak już przestygną, naprawdę lepiej wtedy smakują. 



No to na tyle. Następny przepis będzie zdrowszy, obiecuję ;)

Poświąteczny pasztet.

$
0
0
Tak jak obiecałam- w tej notce coś zdrowszego niż krążki cebulowe. Pasztet, który w sumie sama wymyśliłam w poszukiwaniu idealnego przepisu na pasztet. Wcześniej robiłam pasztety z różnych przepisów i ZAWSZE wychodził kruszący się albo mazisty jak pasta. W poszukiwaniu złotego środka udałam się do samych bram Mordoru.. A nie, to nie ta opowieść. W przypadku pasztetu kombinowałam z różnymi przepisami aż w końcu, czując presję Wigilii, postawiłam wszystko na jedną kartę i postanowiłam stworzyć swój pasztet.

Pasztet Ali

  • 400 gramów zielonej soczewicy
  • 2 żytnie bułki z ziarnami
  • 2 cebule
  • 400 gramów pieczarek
  • 2 ząbki czosnku 
  • paczka gałki muszkatołowej (10 gramów)
  • sól
  • pieprz
  • czosnek granulowany
  • majeranek
  • skrobia ziemniaczana
  • olej (około 300 mililitrów)
  • bułka tarta
Soczewicę gotujemy w osolonej wodzie do miękkości, odcedzamy i zostawiamy do wystygnięcia. Pieczarki czyścimy, obieramy ze skóry i kroimy na plastry. Cebulę siekamy w kostkę lub piórka. Na patelni rozgrzewamy około 200 ml oleju i wrzucamy cebulę i pieczarki. Po około 5- 8 minutach wrzucamy do oleju porwaną na małe kawałki bułki, dolewamy pozostały olej i smażymy jeszcze kilka minut. Mieszankę odstawiamy do wystygnięcia. W tym czasie możemy zmielić soczewicę (maszynką do mięsa lub blenderem). Gdy mieszanka chlebowo- pieczarkowo- cebulowa wystygnie wrzucamy ją do blendera (nie da rady maszynką do mięsa przez ilość oleju), dorzucamy 2 ząbki czosnku i mielimy na gładką masę. Łączymy zmieloną soczewicę z masą grzybowo- chlebową, doprawiamy gałką muszkatołową, majerankiem, solą, pieprzem i czosnkiem granulowanym (wedle smaku). Zagęszczamy masę kilkoma łyżkami skrobi ziemniaczanej. Foremkę, w której będziemy piec pasztet smarujemy odrobiną oleju i wysypujemy bułką tartą. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni (nie na termoobieg) i pieczemy pasztet około 45 minut. Potem włączamy termoobieg i dopiekamy pasztet jeszcze około 20 minut. Sprawdzamy patyczkiem czy jest upieczony. Z formy wyjmujemy i kroimy po całkowitym ostygnięciu. Konsystencja jest super- pasztet nie kruszy się ale jednocześnie bez problemu daje się rozsmarować. Na zdjęciu kanapka z pasztetem posmarowanym świeżym chrzanem.
Bardzo nieskromnie powiem, że pasztet jest przepyszny.



Kaszana..

$
0
0
Witajcie!
Bardzo Was przepraszam za ponad 3 tygodniową przerwę w pisaniu. Miałam istne urwanie głowy. Chyba nigdy nie dam rady umieszczać tu jakiś systematycznych notek. Mam nadzieję, że moje nieregularne pisanie nie zniechęci Was do czytania moich wypocin bo robię to przecież dla WAS :) Lubię gotować i pisać o jedzeniu i dzięki Wam to jest możliwe. Gdy są odbiorcy to jest po co pisać. Niezależnie od Waszych poglądów czy przekonań zawsze serdecznie witam w myślach nowych czytelników czy "obserwatorów". Cieszę, że jesteście ze mną i śledzicie moje poczynania zarówno kulinarne jak i prywatne.
Co do poczynań: dostałam pracę. Lepiej trafić nie mogłam. Gdy do końca okresy wypowiedzenia zostało mi 7 dni a ja byłam coraz bardziej zrozpaczona zadzwonił miły pan (teraz mój kierownik) i zaprosił na rozmowę. Poszłam i 20 minut po rozmowie dostałam telefon, że chcą mnie. Tak więc pracuję teraz w banku :) Warunki są rewelacyjne, zarówno te finansowe jak i pozostałe. Jedyny minusik to to, że praca jest w innym mieście ale przecież pracując w obozie pracy (czyli firmie ubezpieczeniowej na H) tez dojeżdżałam do innego miasta więc nie narzekam :) Cała droga zajmuje mi godzinę autobusami i kolejką.
Natomiast złą sytuacją jest zdrowia naszego Hansa :( Dziś mam przez to bardzo zły humor, martwię się i jest mi smutno. Hans jest cały obolały, przez zwyrodnienie kręgosłupa nie może wstawać, dodatkowo bardzo boli go przednia łapka.. Musimy go podnosić, żeby w ogóle wstał i pomagać mu iść bo inaczej się przewraca. Dostał dziś środki przeciwbólowe a od poniedziałku zaczynamy podawać cudowny lek- Gelacan. Oczywiście te dolegliwości, które teraz opisałam mu minął jutro lub pojutrze ale nienawidzę patrzeć jak on się męczy wstając i nie móc nic zrobić.. Śniło mi się dziś, że byliśmy z nim nad morzem i biegał szczęśliwy po plaży i wbiegał do morza (bo w moim śnie było lato). Miejmy nadzieję, że sen się spełni w tym roku..
Szczury, w liczbie 5 osobników, czują się doskonale. Nie chorują, niszczą na potęgę co tylko wpadnie im w zęby i są cudownymi towarzyszami życia. Niesamowicie kontaktowe paskudki.


A po podwieczorku zamorduję Was człowieki.


Żeby nie było notki bez przepisu to podrzucam Wam FENOMENALNY wręcz przepis na kaszankę. Ukradłam z bloga Miasto Wegan. Podchodziłam do tego przepisu trochę nieufnie ale opinia znajomej blogerki przekonała mnie do spróbowania. Jeżeli pamiętacie smak mięsnej kaszanki i lubiliście go (bo ja bardzo) to nie wahajcie się- smak jest IDENTYCZNY. Wypróbowałam na mojej mamie (mówiąc wcześniej z czego jest zrobiona) i mama była bardzo zaskoczona, że smak jest praktycznie identyczny. A tu macie przepis:


  • 500 gramów czarnej fasolki
  • 1 torebka kaszy jęczmiennej
  • 1 torebka kaszy gryczanej
  • 2 duże cebule
  • pieprz
  • sól
  • majeranek (ja dałam dużo bo uwielbiam)
  • gałka muszkatołowa (z nią ostrożnie)
  • odrobina oleju do usmażenia cebuli
Fasolkę namaczamy na 12 godzin. Płuczemy i gotujemy w osolonej wodzie do miękkości. Zostawiamy do ostygnięcia. W międzyczasie kroimy i smażymy cebulę. W osolonej wodzie gotujemy kasze (oczywiście w dwóch różnych garnkach). Fasolkę mielimy w maszynce do mielenia. Dodajemy zmielonej fasoli usmażoną cebulkę, obie ugotowane kasze i doprawiamy do smaku. Masę albo możecie podsmażyć na patelni albo (tak jak ja zrobiłam) zawinąć w folię aluminiową w takie "cukierki" i wsadzić do piekarnika. Jeść oczywiście ze świeżym pieczywem i musztardą. Jest przepyszna. I z góry wybaczcie formę tej potrawy..




Wiem, że na zdjęciu wygląda jak.. Wiadomo co.. Próbowałam ulepić coś innego ;) Wyszła mało zgrabna parówa. Ale na zdrowie i smacznego. Opłaca się bo to potrwa bez tłuszczu i bardzo sycąca.

Jak niedziela to kotlety :)

$
0
0
Witajcie :)
Piszę teraz jeszcze rzadziej a to z uwagi na tryb mojej pracy. W tygodniu KOMPLETNIE nie mam na nic czasu. Moje jedzenie też wygląda bardzo biednie bo wychodzę o 7 z domu to wracam o 18. A wtedy muszę ogarnąć masę rzeczy: trzeba cały inwentarz ochędożyć (a psa to nawet wyprowadzić!!), zrobić sobie coś ciepłego do jedzenia na wieczór i na następny dzień, ogarnąć notatki ze szkoleń (bo co szkolenie mam testy z nabytej wiedzy, jak to w korporacjach bywa) i sprawdzić co się na świecie dzieje. I gdzie tu czas na dłuugie gotowanie pysznych, wegańskich potraw? Na delektowanie się? Ni ma. Ale za to weekendy są moje. W sobotę załatwiam jeszcze co mogę, biegam po mieście, lecę do schroniska powyprowadzać psiaki a niedziela w większości jest dla mnie- w kuchni. Kocham gotować. To mnie relaksuje i odpręża. Pod warunkiem, że to co robię mi wychodzi ;) Jeśli nie to wpadam we wściekłość, rzucam łyżkami, czasami zdarza mi się nawet płakać z wściekłości ;P Na szczęście bardzo rzadko coś mi w kuchni nie wychodzi (jaka skromność ;). A dziś, z uwagi na to, że jest niedziela i każda szanująca się polska rodzina musi mieć kotlety, przygotowałam swoją wersję. Przepis chamsko zgapiłam z bloga Miasto Wegan, na którego ostatnio często zaglądam. Są to kotlety ziemniaczano- gryczane. Postanowiłam je zrobić w ramach odczarowywania bardzo mocno znienawidzonej przeze mnie kaszy gryczanej. Nienawidzę jej od wczesnych lat dziecięcych gdyż moja ukochana mama popełniała ten okropny błąd "nie wstaniesz od stołu póki nie zjesz". Kasza gryczana była jedną z tych potraw, nad którą ślęczałam godzinami, często płacząc przy talerzu nad swoją niedolą. Nie mam żalu do mamy, absolutnie. Chciała dobrze tylko metodą wybrała złą. Ale kaszę gryczaną udało się jej obrzydzić mi do tego stopnia, że na sam zapach gotującej się kaszy gryczanej dostawałam odruchów wymiotnych (naprawdę!!). Paczkę kaszy kupiłam by zrobić kaszankę z poprzedniej notki. Zostały mi dwa woreczki, które ponuro łypały na mnie za każdym razem gdy otwierałam szafkę z suchym jedzeniem. Postanowiłam iść za ciosem i wyprodukowałam kotlety. Bardzo ostrożnie ich próbowałam ale okazały się całkiem smaczne. Nie powiem, że są pyszne (mój Szanowny Konkubent zajadał się nimi jak szalony) ale jak na danie z koszmaru dzieciństwa uważam je za duży sukces. Dodałam do nich sos grzybowo- musztardowy. Okazał się strzałem w dziesiątkę. A oto przepis.


  • 0,5 kilo ziemniaków (ja miałam 4 ogromne, wielkości dłoni)
  • 2 woreczki kaszy gryczanej
  • duża cebula
  • łyżeczka czosnku granulowanego
  •  pół łyżeczki pieprzu
  • łyżeczka majeranku
  • sól
  • olej do podsmażenia
Ziemniaki obieramy i gotujemy w osolonej wodzie. Kaszę też gotujemy. Ziemniaki przeciskamy przez praskę i mieszamy z ugotowaną kaszą. Na oleju szklimy cebulkę i dodajemy do masy ziemniaczano- kaszowej. Wsypujemy przyprawy. Mieszamy dokładnie. Lepimy kotlety albo placuszki i pieczemy w nagrzanym do 200 stopni piekarniku aż obie strony będą rumiane (obracamy w trakcie pieczenia).
Sos:

  • 8 pieczarek
  • duża cebula
  • olej do smażenia
  • sól
  • musztarda
Pieczarki obieramy ze skóry i siekamy drobno. Cebulę tak samo. Oba składniki podsmażamy na oleju i solimy do smaku. Jak grzyby puszczą sok to wlewamy na patelnię musztardę i smażymy jeszcze około 2 minuty. Sos jest naprawdę pyszny. 


Kotlety mają naprawdę ciekawy smak, myślę, że z czasem je bardzo polubię. Fajna alternatywa dla kotletów, które ciągle robiłam z kaszy jęczmiennej. 
Postanowiłam na koniec podzielić się z Wami zdjęciami jednego z moich dzieci. Oto mała sesja naszego psiaka.
Tu Hans bardzo energicznie bawi się ukochaną piłką.


Tu też zabawa.


A tu Hans jest napastowany przez swoją czubniętą panią <3



<3


Inspirujący ludzie..

$
0
0
Dzisiejsza notka będzie całkiem inna niż każda poprzednia tu opublikowana. Będzie o CZŁOWIEKU. Pisząc ją nadal jestem zaskoczona, że zdecydowałam si to napisać. Tak naprawdę cały czas mam mokre od łez policzki bo dosłownie niecałe 5 minut temu skończyłam oglądać króciutki filmik. Jedna z moich koleżanek udostępniła go na Fejsie. Widziałam miniaturkę już wczoraj ale stwierdziłam, że to pewnie nic ciekawego. Dzisiaj jednak znalazłam 5 minut by go obejrzeć. Rzadko kiedy filmy o ludziach tak mnie poruszają. Bo ja ogólnie nie przepadam za ludźmi. Nie ruszają mnie piękne historie o nich jeżeli nie są powiązane ze zwierzętami.. Taka już jestem od kiedy pamiętam. Ufam tylko kilku osobom w moim życiu, na palcach obu rąk można policzyć osoby, które są naprawdę dla mnie ważne i bliskie. Nie lubię nawiązywać nowych znajomości. Ogólnie nie przepadam za ludźmi. Może i jestem dziwiakiem, który całą podstawówkę był prześladowany przez klasowe "gwiazdy". Bo nie trenowałam tańca towarzyskiego tylko karate. Bo nie jadłam "lanczu" na przerwie tylko zwykłe kanapki. Bo trzymałam się chłopakami a nie z dziewczynami, które były (akurat u mnie w podstawówce w klasie) strasznie tępe. Bo od kiedy pamiętam kochałam zwierzaki i ciągle się nimi zajmowałam. Pamiętam, że pewnego razu, po jakiejś mojej dłuższej nieobecności w szkole, podeszła do mnie jedna z tych "klasowych gwiazd- przywódczyń", stanęła przede mną i na cały głos zapytała "Co ta szmata tu robi??". Wiecie co wtedy zrobiłam? Spuściłam głowę i udawałam, że czytam książkę i próbowałam nie dopuścić do tego, żeby się rozpłakać.. Teraz już taka nie jestem. Gdyby ktoś powiedział o mnie tak dziś, per "szmata", dostałby takiego liścia, że nogami by się nakrył. Wtedy byłam totalnym popychadłem. Może stąd bierze się we mnie ta cała wściekłość i niechęć do ludzi. Gdyby miała wybierać z kim spędzę resztę życia- z kilkoma bliskimi osobami i zwierzętami albo z ludźmi- bez wahania wybrałabym to pierwsze.
Dlatego sama się dziwię, że historia tego człowieka tak strasznie mną wstrząsnęła. Proszę obejrzyjcie ten filmik, trwa niecałe 5 minut.


Zaczęłam go oglądać dosyć znudzona. Po pierwszej minucie zrobiło mi się żal tego gościa. Po drugiej minucie łzy napłynęły mi do oczu a pod koniec ryczałam jak głupia.. Uświadomiłam sobie jak bardzo jestem żałosna.. Jak beznadziejna jestem ze swoimi "wielkimi problemami"- że nie mogę schudnąć, że nie lubię swojego ciała, że w nowej pracy mam mnóstwo nauki, że mam mało czasu dla siebie.. Koleś z filmu uświadomił mi, co to są PRAWDZIWE problemy. I że nie ma czegoś takiego jak "nie uda mi się". On był SKAZANY na kalectwo. Ale mówił "Just because I can't do it today doesn't mean I can't do it some day". I dawał radę!!! Chodzi. Biega. Joga pomogła mu stanąć na nogi. Ten gość jest od dziś inspiracją dla mnie. Jest WIELKI. I powinien być inspiracją dla każdego kto w siebie nie wierzy, mówi "nie uda mi się, nie potrafię".. Warto nie wierzyć w wyroki jakie wydają inni wobec nas "nie nadajesz się do tego, nie zrobisz tego, nie będziesz już nigdy w stanie..". Warto walczyć i pokazać innym a przede wszystkim sobie. Że nadaję się. Dam radę. 

Powrót..

$
0
0
Cześć..
Wybaczcie nieobecność. Ciężko mi i smutno. Pożegnaliśmy naszego ukochanego skarba.. Naszego synusia już z nami nie ma :( Jest mi koszmarnie smutno. Był z nami 6 miesięcy. Równiutki 6 miesięcy, co do dnia.


Znowu ryczę, pisząc notkę.. Tak ciężko gdy nie można nic zrobić. W żaden sposób pomóc.. Gdy możesz tylko siedzieć i tulić ten psi łeb słuchając jak wyje z bólu.. A potem wieziesz swojego najukochańszego przyjaciela na śmierć.. I nie jesteś w stanie spojrzeć mu w oczy bo leżąc w samochodzie on merda ogonem jak go głaszczesz, mimo bólu.. A Ty wiesz, że zaraz na Twoją prośbę on umrze.
Było z nim naprawdę źle. Weterynarze powiedzieli, że już nic nie da się zrobić. Że próby stawiania go na nogi byłyby tylko przedłużaniem jego cierpienia.
A mimo to czuję się jak morderca. Jakbym zabiła istotę, która ufała mi bezgranicznie. Serce mi pęka z bólu i żalu.
Tak bardzo boli..

Wiosna już nieodwołalnie.

$
0
0
Witajcie.
Pozbieraliśmy się już trochę. Tęsknimy za Hansem i ciągle zdarza się nam trafić gdzieś w kącie lub za telewizorem na jakąś porzuconą zabawkę czy kocyk, który wywołuje łzy.. Ale jest lepiej. Jedna osoba napisała mi na Fejsie, że Hans po prostu uznał, że czas zrobić miejsce dla innego potrzebującego psiaka.. Może to i racja. Na razie jednak psa nie planujemy. Chcemy odpocząć, odkuć się finansowo, poodkładać kilka miesięcy kasę i wtedy bierzemy kolejną bidę. Wiemy już nawet którą. Ale na razie to niespodzianka.
Jako, że ja umartwiając się duchowo lubię to łączyć z umartwianiem się fizycznym postanowiłam, że spróbuję przejść na witarianizm. Udało mi się bez problemów wytrzymać 5 dni. Potem po prostu stwierdziłam- ok, można ale to nie dla mnie. Przez pierwsze dwa dni ciało pozbywało się toksyn (przy okazji wypijałam codziennie 2 litry wody z cytryną) i myślałam, że umieram. Bolała mnie głowa tak, że wieczorami bezwiednie leciały mi łzy z oczu. Mięśnie rwały tak okrutnym bólem, że w nocy budziłam się przewracając się z boku na bok. A żołądek bolał tak jakby mi ktoś go ścisnął w imadle. Na twarzy wywaliło mi mnóstwo paskudnych pryszczy. Trzeciego dnia bóle minęły i czułam się lekko, przyjemnie i jakby czysto od środka. Jednak doszłam do wniosku, że nie dałabym rady bez pizzy. A propos pizzy :) W Gdyni jest malutka pizzeria - Panino Genuino. Niestety nie jest to wege knajpka ALE- wyobraźcie sobie, że specjalnie dla wegan i tylko dla wegan są tam dwie pizze. Jedna z nich to pizza z rukolą, pomidorkami koktajlowymi, wędzonym tofu i cukinią marynowaną a druga propozycja to wegan salami, grillowane bakłażany, papryczki chilli i pieczarki. Nie trzeba się dopraszać o pizzę bez sera i znosić dziwne spojrzenia obsługi. Są super wyrozumiali i mają otwarte umysły :) Szkoda tylko, że obok naprawdę przepysznych pizz sprzedają mięsne potrawy :( Umówiliśmy się w niedzielę z grupką znajomych na właśnie tą pizzę. Mimo, że zamówiłam małą (32 cm) objadłam się nią niesamowicie. A oto zdjęcie :) Wybaczcie jakość, zdjęcie robione kartoflem:



A dzisiaj z okazji wolnego dnia zrobiliśmy sobie spacer. W naszym mieście narodowcy też urządzili pochód ale my woleliśmy przebywać w tym czasie na łonie natury i podziwiać okoliczności przyrody :) A było co podziwiać.






Wiosna nadeszła ostatecznie i nieodwołalnie!!

Sezon grillowy czas zacząć.

$
0
0
Witajcie!
Letnie pogoda przeplata się jeszcze z wiosennymi ulewami i burzami. Na szczęście tych ciepłych, dusznych dni jest więcej niż deszczowych. Nie wiem jak Wy ale ja gdy czuję pierwsze oznaki lata zaraz mam ochotę na wystawienie grilla do ogródka i grillową ucztę. To już nieodwołalna oznaka lata ;) Dlatego też kilka dni temu postanowiliśmy zrobić sobie obiad z rusztu, co prawda w domu (od czego jest grill elektryczny) ale przynajmniej gotowy obiad zjedliśmy w ogródku. Tym razem były to ziemniaczki z piekarnika w marynacie (olej, musztarda, ketchup, bazylia, suszona papryka ostra i słodka, świeży czosnek) i kotlety sojowe, które dzień wcześniej zamarynowałam w podobnej marynacie co ziemniaki ale z innymi proporcjami przypraw. Do tego sałatka z warzyw znalezionych w lodówce.






Kotlety- mimo, że wyglądają na wysuszone na wiórek- były naprawdę bardzo soczyste i smaczne!! Ziemniaki wyszły idealnie- mięciutkie w środku i otoczone chrupiącą skórką. Sałatka pyszna i prosta. Rozwiązanie z kotletami jest proste i bardzo smaczne, można je zabrać w pudełku (jeszcze pływające w marynacie) na np. rodzinnego grilla i nie będziecie musieli wysłuchiwać tych żenujących tekstów babć i cioć (tak mi Ciebie szkoda, co Ty będziesz jeść? Suchy chleb z rusztu? Samą sałatkę?). U mnie rodzina (prócz mamy, która zrozumiała i zaakceptowała w pełni mój weganizm i wegetarianizm mojego ukochanego) wybiła się na wyższy level bo chociaż nie wiem co bym przygotowała to i tak usłyszę komentarz "ale jednak nie ma to jak porządny kawał karkówki!". To się nigdy nie skończy ;) 
Wczoraj odbyliśmy pierwszą sesję z Panią Behawiorystką i naszym przyszłym psem. Niestety psiak źle reaguje na nasze szczury i musimy przeprowadzić terapię odczulającą go na szczury. Po wczorajszej sesji mamy pozytywne nastawienie do tematu i wierzymy, że kilka miesięcy wytężonej pracy przyniesie zadowalające efekty i będziemy mogli przygarnąć gagatka :) A przed nami kilka miesięcy treningów, odczulania i nauki.

Za mało czasu na życie.

$
0
0
Jest mi wstyd. Piszę jedną notkę na miesiąc i za każdym razem obiecuję sobie, że będę pisać częściej.. I dupa z tego wychodzi. Nie mam ostatnio czasu na nic. Pracuję, po pracy od razu biegnę do schroniska do naszego przyszłego psa. W soboty rano mamy z nim indywidualne sesje szkoleniowe. W niedzielę jadę do schroniska, żeby po prostu z tym matołkiem pobyć i posiedzieć na budzie bo on wtedy kładzie swój wielki łeb na moich kolanach i siedzimy sobie tak póki jemu się nie znudzi. Lubię taką formę spędzania czasu. A co do psa. Obiecałam, że napiszę coś więcej o nim. W sumie stwierdziłam, że mogę go Wam nawet pokazać. Jestem tak dumna z tego psa, tak bardzo szaleję na jego punkcie, że zmuszam koleżanki, żeby kręciły filmy jak go szkolę. I oto mamy krótki filmik z naszym psiakiem :D



Na tym filmie widać jak Waluś (bo tak się nazywa nasze Szczęście- nawet nasz pies musi podzielać nasze poglądy i  być antykomunistą ;P ) targetuje. Targetowanie to ćwiczenie polegające na dotykaniu nosem wcześniej ustalonego targetu. Gdy Waluś dotyk nosem odpowiedniej części patyka dostaje nagrodę. Ten pies to geniusz. Wystarczy jedna- dwie sesje i łapie wszelkie komendy w mig. Nawet te trudniejsze. A pani Trenerka (nienawidzę określenia Treserka, kojarzy mi się z cyrkiem i torturami) wręcz rozpływa się nad Walusiem. Że jest wzorcem rasy jeśli chodzi o zachowanie i psychikę. Że jest taki stabilny emocjonalnie i psychicznie. Że jest taki super och i ach. A pomyśleć, że to pies odebrany w wyniku interwencji w asyście policji ze złych warunków. A ja się go na początku bałam gdy ponad rok temu trafił do schroniska :) Jak widać nie taki rottweiler straszny jak go malują.
Jako, że przepis musi być i baaaaardzo ale to baaaaaaaaaardzo nie chce mi się pisać to wrzucę coś mega niezdrowego i bardzo tłustego. W sam raz na imprezę jaka odbyła się u nas wczoraj. Może gdybym właśnie to wczoraj podała to nie umierałabym dziś z powodu tak okropnego kaca..

Kukurydza w cieście smażona w głębokim tłuszczu.


  •  puszka kukurydzy
  • 50 mililitrów wody
  • 50 gramów mąki (stosunek mąka : woda musi wynosić 1:1)
  • sól
  • przyprawy do ciasta, w którym obtaczamy kukurydzę
Z mąki, wody, soli i przypraw (u mnie papryka i czosnek granulowany) robimy ciasto o konsystencji bardzo gęstej śmietany. Nabieramy niewielkie porcje kuku z puszki łyżką, zamaczamy w cieście i "zrzucamy" delikatnie do gorącego oleju. Smażymy aż placuszki nabiorą złotego koloru. Teraz koniecznie wrzucamy na papierowe ręczniki i nawet odciskamy z tłuszczu. Można posolić do smaku. Są pyszne zarówno na zimno jak ciepło. 




A potem idziemy na bardzo długi spacer, żeby spalić kukurydzowe, puste kalorie.


Bo(m)bowy sos do makaronu lub ryżu.

$
0
0
Aloha!
Dzień po mych (kolejnych) urodzinach zasiadam by podzielić się z Wami przepisem na sos, który wymyśliłam :) Przeglądając fejsbukowy profil puszka.pl zauważyłam zdjęcie gotowanego bobu. I zapragnęłam do tu, teraz, natychmiast!! Udaliśmy się na ryneczek w celu nabycia kilograma bobu w szokującej cenie 12 zł :/ No i potem wyprodukowałam wspomniany wcześniej sos. Napisałam "wymyśliłam go" bo nigdzie wcześniej nie znalazłam takiego przepisu. Może powielam ale jeśli już to nieświadomie :) Oto przepis:


  • 1 kilogram bobu
  • olej lub oliwa z oliwek
  • kilka łyżek wody z gotowania makaronu
  • garść zielonych lub czarnych (as you wish) oliwek
  • 2- 3 łyżki słonej zalewy z oliwek
  • czosnek
  • sól
  • pieprz
  • makaron taki jaki lubicie
Bób gotujemy w wodzie, którą solimy "od serca" pod koniec gotowania (jeżeli wsypiecie sól od razu do wody to bób będzie się dłużej gotował). Odcedzamy i- jak preferujecie- albo obieracie ze skórek albo wrzucacie do brendela (mój współlokator i ukochany przyjaciel nie mówi inaczej na blender ;) w skórkach. Ja dałam pól na pół. Dolewacie spory chlust oliwy bądź oleju. Wrzucacie 2 ząbki czosnku, solicie, pieprzycie i dolewacie wodę z oliwek. Blenderujemy aż sos uzyska kremową konsystencję.






Gotujemy makaron i pod koniec odlewacie po łyżce stołowej wody z gotowania makaronu na porcję. Mieszamy z sosikiem, posypujemy oliwkami i wcinamy. Niebo w gębie!!



No i kiedy tylko mogę to korzystam z tanich truskawek <3 Ze śmietanką z nerkowców z tego przepisu WeganizmUdomowiony- Śmietanka z nerkowców   Słodka, orzechowa w smaku, pycha!!


W następnej notce pochwalę się urodzinowym tortem, który wykonała niezwykle uzdolniona koleżanka :) 


Rzecz o żywieniu naszych zwierząt.

$
0
0
Witajcie :)
Dziś zamierzam poruszyć dosyć kontrowersyjny dla obu stron temat i przedstawić Wam mój punk zapatrywania się na niego. Chodzi mi tu o żywienie naszych podopiecznych. A dokładniej psów. Czemu tylko psów? I tu rozlega się najwięcej głosów spornych. Już mówię czemu- ponieważ kot ABSOLUTNIE NIE MOŻE BYĆ karmiony wegetariańskimi a tym bardziej wegańskimi karmami. Wiem, że sporo wegan i wegetarian przestawia swoje koty na wege karmy. Niestety to spory błąd. Zacznijmy od tego, że wegańsko karmione koty moich znajomych szybko podupadały na zdrowiu. Koty są BEZWZGLĘDNYMI mięsożercami. Potrzebują mięsa. Bez niego zaczynają im szybko siadać nerki, wątroba i wzrok. Najszybciej wegetariańskie karmy uszkadzają nerki. Zaraz ktoś zacznie pewnie krzyki, że "karmi swojego kota od roku wegańską karmą i kiciuś czuje się świetnie!!!". Ok, a chodzisz z nim na badania co pół roku? Poza tym zmiany w nerkach nie pojawiają się po pół roku czy roku. To kwestia kilku lat. Ale gdy już zaczną się objawy- będą one bardzo trudne do odwrócenia. Dodatkowo moja znajoma zaobserwowała, że wege koty wychodzące zaczynają na potęgę znosić upolowane przez siebie ptaki i gryzonie. Co jeszcze- pamiętam, że na dwóch znanych blogach przeczytałam, że koty przestawione na bezmięsną karmę odmawiały jedzenia przez kilka dni. Już samo zmuszanie swojego pupila do jedzenia karmy, która mu nie smakuje w imię swojej ideologii jest dla mnie okrutną pomyłką. Swojego zdania nie opieram jedynie na obserwacjach ale też na rozmowach z weterynarzami i na książkach i magazynach weterynaryjnych. Ku mojemu zdziwieniu znalazłam w Magazynie Weterynaryjnym cały artykuł o wegetariańskich psach i kotach. Tam również jest zapis, że kot nie może być wegetarianinem. Jest to potwierdzone badaniami na grupach psów i kotów. Karmienie kota bezmięsną karmą to, moim zdaniem, krzywdzenie zwierzęcia. Jeżeli ktoś ma kaca moralnego z powodu kupowanie mięsnych karm powinien  raczej pomyśleć o opiece nad zwierzęciem, które albo jest wszystkożerne albo roślinożerne. Sorry- zdania nie zmienię i nie wynika one z  mojego widzimisię. Wiem, że pewnie spadnie na mnie lawina krytyki i hejtów za to. Niestety- dla mnie ważniejsze jest zdrowie zwierzęcia, którym zobowiązałam się opiekować a nie moje poglądy. 
Natomiast ja chciałabym skupić się na psach. Jak pewnie wiecie przygotowujemy się do adopcji psiaka ze schronu. To 4 letni rottweiler, bardzo energiczny i silny psiak. Jestem w nim totalnie zakochana i najchętniej bym mu nieba przychyliła. Z niecierpliwością czekamy na możliwość adopcji jednak zanim to nastąpi musimy ukończyć szkolenie PT gdyż jest to pies po przejściach i muszę mieć pewność, że nie będzie stanowił dla nikogo zagrożenia gdy przygarniemy go do siebie. I tu zaczęłam myśleć na kwestią karmienia. Pamiętacie nasze poprzednie psy? Rottka Szila, która była z nami zaledwie 2 miesiące i umarła z powodu nowotworu i amstaff Hans, który odszedł z powodu okropnych zwyrodnień kręgosłupa i stawów. Oba te psy były karmione mięsnymi karmami. I nie ukrywam, że często sypiąc im karmę do misek miałam wyrzuty sumienia. Jedna wiedziałam, że przestawianie ich na wege karmy jest bez sensu bo nie wydłuży im to życia. Bo dla mnie to nadal jest bardzo kontrowersyjny temat. I może jestem chujową weganką ale uważam, że narzucanie swojej ideologii zwierzęciu, które nie umie się  wypowiedzieć na dany temat, jest nie w porządku. I jeżeli miałabym przestawiać swojego psa na takie karmy to zrobiłabym to TYLKO ze względów zdrowotnych.. Bo chciałabym, żeby nasz pies był z nami jak najdłużej. Jeżeli życie miałoby mu faktycznie przedłużyć moja codzienna, 2 godzinna medytacja na głowie to bym to robiła. Ostatnio doszłam do wniosku (po przestudiowaniu mnóstwa publikacji dotyczących żywienia psów i po rozmowach z wetami), że może warto pogodzić sumienie i zdrowe jedzenia dla naszego synka? Zaczęłam od zapytania weterynarza, który jest jednym z lepszych wetów w stolycy i naprawdę go szanuję z wiedzę i podejście do zwierząt. Zamyślił się na dłuższą chwilę a potem odpowiedział: "Pytanie i sam temat są dosyć kontrowersyjne ale jeśli mam odpowiedzieć zgodnie z wiedza jaką posiadam to byłbym skłonny przestawić psa na wegetarianizm natomiast absolutnie nie robiłby tego kotu bo kot nie może być wegetarianinem". Tyle w temacie. Mogę jeszcze powiedzie, że mój behawioralny guru James O' Heare jest weganinem od wielu lat i jego wszystkie psy też są weganami :) Natomiast czytałam z nim jeden wywiad, w którym ubolewał, że nie może mieć kota bo nie byłby w stanie karmić go mięsną karmą. Ja wierzę bardziej ludziom, którzy mają ogromną wiedzę i narzędzia do badań niż znajomym i ich lakonicznym zapewnieniom, że "mój kot czuje się świetnie na wege karmie bo tak mi się wydaje". 
Natomiast w moich przemyśleniach pojawia się inny problem. Mianowicie firma karmy. Czytając i słuchając dowiedziałam się, że psia karma nie powinna zawierać kukurydzy albo jeśli już to znikome jej ilości. Kukurydza jest częstym alergenem i powoduje egzemy, drapanie, powracające zapalenia uszu i oczu itp. Natomiast większość dostępnych na naszym rynku karm niestety zawiera kukurydzę na pierwszych dwóch miejscach w postaci ziarna i mączki :( Sprawdziłam karmy takie jak Pitti Boris, Yarrah, Ami i Trainer Fitness 3. Niestety w Polsce nie ma dostępnej karmy o naprawdę dobrym składzie czyli Benevo. Jedyna dostępność to Green Planet ale tam są tylko paczki po 2 kilo o koszt jednej to 39 złotych. Ja potrzebuję 15 kilo karmy miesięcznie :( Nie stać mnie niestety na wydatek 280 zł miesięcznie na samą karmą dla gagatka.. Dlatego szukam innych alternatyw. Karma Trainer Fitness 3 odpada niestety gdyż po ziemniakach w takich ilościach pies może mieć bolesne wzdęcia poza tym zawartość białka w tej karmie jest o wiele za niska dla psa o takiej aktywności jak Waluś. Yarrah ma jeszcze mniej białka niż Trainer.. Wychodzi na to, że na rynku nie ma dobrej wege karmy :( Zawartość białka w psiej karmie powinna wynosić minimum 30% a najlepiej 40+%.. I bądź tu mądry człowieku.. Zastanawiam się czy nie kupić której z powyższych karm (najbardziej skłaniam się ku Pitti Boris lub Yarrahowi) i mieszać z fasolą albo tofu albo innym źródłem białka.. 
Proszę Was o porady- co dajecie swoim wege psom? Karmicie je w ogóle wegetariańsko lub wegańsko? Czy może karmiliście mięsem a potem przestawiliście na wege jedzenie? Widzicie poprawę? Robicie badanie krwi swoim zwierzakom? Jak z wynikami? 
Wiem, że to dużo pytań ale mam ich w zanadrzu jeszcze więcej.. 

Makaronowo i urodzinowo.

$
0
0
Witajcie kochani :)
Dzień zaczął się dla mnie dziś wyjątkowo wcześnie jak na wolny od pracy. Wczoraj mieliśmy gości, dziś dom wygląda jak po bitwie- bałagan, wszędzie brudne naczynia, puszki i butelki i ludzie śpiący na fotelach i w innych ciekawych miejscach ;) I uwierzcie mi, że nie ma nic lepszego na rozruszanie o 7 rano jak zmycie góry brudnych naczyń wysypujących się ze zlewu :D Ja naprawdę uwielbiam zmywać. Ale nie o tym przecież chcecie czytać.
Po napisaniu poprzedniej notki niezwykle zaskoczył mnie odzew. Wasze komentarze były bardzo miłe, rzeczowe, pomocne i dzięki nim poczułam, że to co piszę w jakimś stopniu trafia do innych :) To bardzo fajne uczucie. Każdą notkę, która pojawia się na tym blogu linkuję jako update na moim prywatnym profilu na Fejsie. Szkoda, że nie mogliście obserwować gównoburzy jaka rozpętała się pod linkiem. Jedna osoba zarzuciła mi nawet, że "szkoda jej psa, który do nas trafi bo nie będzie jadł mięsa". Czaicie? :) Szkoda psa- że dostanie swój dom i swoich człowieków zakochanych w nim na maxa, szkoda, że dostanie posłanie w każdym z pokoi w domu. Szkoda, że będzie miał pełną miskę, kilka spacerów dziennie, opiekę jednego z najlepszych wetów w mieście i gwarancję, że nikt nigdy go nie uśpi bo "zajmuje boks a poza tym nie ma szans na adopcję bo jest potencjalnie agresywny". W sumie chyba lepiej, żeby został w schronisku, nie miał regularnych spacerów i swojego człowieka do kochania i prowadzenia go przez życie. A karma Puffi z Biedronki na bank będzie dla niego najlepsza. Eeeeechhhh, czasami ręce opadają jak się słucha innych. 
Ale to nie koniec tematu- aby nie rzucać słów na wiatr napisałam bardzo długą i popartą licznymi linkami i odnośnikami wiadomość do dwóch autorytetów na skalę krajową w dziedzinie weterynarii. Zapytałam o ich zdanie na temat wegetariańskiego karmienia psów i jakość wege karm dostępnych w Polsce. Niecierpliwie czekam na odpowiedzi i jak tylko je dostanę to na pewno wkleję ich treść tutaj :)
A żeby nie było tak kompletnie bezprzepisowo zamieszczam dla Was robaczki kochane przepis na fenomenalną wręcz lasagne z granulatem sojowym udającym mielone i szpinakiem. Robiłam "na czuja", wymyślając sama sporo i nie byłam pewna efektu. Okazało się, że jest boski. 

Na 3 głodne osoby (w tym dwóch dużych facetów):

  • 2 opakowania płatów makaronowych do lasagne
  • 2 kartoniki przecieru pomidorowego (to się chyba nazywa passata pomidorowa)
  • opakowanie granulatu sojowego
  • opakowanie szpinaku mrożonego lub tyle świeżego, żeby odpowiadał gramaturą mrożonemu
  • kilka sporych łych sojonezu 
  • 3 ząbki czosnku
  • papryka w proszku
  • bazylia (świeża bądź suszona)
  • 1 torebka "Przyprawy do mięsa mielonego" koniecznie firmy Prymat (daje rewelacyjny smak)
  • olej
  • sól
  • pieprz
Najpierw w garnku zagotowujemy wodę z solą i łyżką papryki w proszku. Do wrzątku wsypujemy paczkę granulatu i gotujemy około 5 minut. Odcedzamy i mieszamy z torebką przyprawy Prymata (paskudna reklama produktu ale uwierzcie- granulat wymieszany z tą przyprawą ma cudowny smak). Zabieramy się za szpinak- na dużej patelni rozgrzewamy olej i wrzucamy kostki szpinaku. Smażymy aż powstanie papka i dodajemy sporo pieprzu, soli i łychę albo dwie sojonezu. Wciskamy czosnek i smażymy jeszcze chwilę i odstawiamy z gazu. Przecier pomidorowy wlewamy do garnuszka i doprawiamy łyżką oleju, solą, pieprzem, bazylią,  papryką sproszkowaną. 
Teraz przygotowujemy blachę- na jej dno lejemy trochę sosu pomidorowego i układamy kolejno płat makronu, na niego granulat, na to szpinak i łychę sosu pomidorowego by wszystko zwilżył. Znowu płat makaronu, granulat, szpinak i sos. I tak do wyczerpania składników. Wierzch posmarowałam sojonezem i resztką sosu pomidorowego. Lasagne wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni i czekałam aż płaty zmiękną. Zajmuje to około 30- 40 minut. 




Będę nieskromna- jest naprawdę pyszna :)
I jeszcze pochwalę się tortem urodzinowym, który koleżanka zrobiła miesiąc temu na moje urodziny. Był przepyszny, barrrrdzo czekoladowy i przy tym lekki :) Uwielbiam torty wegańskie- nie ma w nich tej paskudnej ciężkości maślanych i mlecznych niewegańskich kremów od których zawsze bolał mnie brzuch.




A teraz idę robić pyszne wegańskie śniadanie dla gości, którzy zaczynają niemrawo się ruszać :)

O żywieniu naszych podopiecznych część II.

$
0
0
Witajcie!!
Zamiast stukać w kompa w mojej ukochanej korporacji siedzę na zwolnieniu z grypą :( I to już drugi tydzień.. Najpierw złapałam grypę żołądkową a potem doszła ta "standardowa". Więc w końcu czas na notkę.
Obiecałam Wam nieco wyjaśnień na temat wege diety u psów i kotów. By nie być gołosłowną skonsultowałam się z dwoma osobami, które mają odpowiednią wiedzę i kompetencje by wypowiadać się na ten temat. Jako pierwszy wypowiedział się bardzo dobry Trójmiejski weterynarz Zbigniew Kieza. Jest to wybitny wet posiadający dwie specjalizacje: onkologia i chirurgia. Jego wypowiedzi były jednoznaczne: wegetariańskie żywienie psa wpływa POZYTYWNIE na psie zdrowie i organizm. Nie ma obostrzeń co do podawania psom poszczególnych pokarmów, jednakże należy absolutnie unikać winogron i rodzynek, które są bardzo szkodliwe oraz nie można podawać cebuli i czosnku. Natomiast samo przestawienie psa na wegetariańską karmę może dać tylko same profity dla naszego zwierzaka :) Doktor Kieza sam prowadzi kilka wegetariańskich psów i psiaki te nie wykazują żadnych nieprawidłowości w stanie zdrowia, sierści czy uzębienia. Co więcej zna osobiście przypadki gdzie przestawienie z mięsnej karmy na wegetariańską spowodowało cofnięcie wcześniejszych problemów ze skórą, egzemami czy narządami wewnętrznymi.
Natomiast drugą osobą, którą poprosiłam o opinię była dr n. wet. inż. Sybilla Berwid- Wójtowicz. Poleciła mi ją jedna z czytelniczek bloga :) Pani Sybilla to jedna z 7 dietetyków zwierzęcych w całej Polsce. Ma przeogromną wiedzę. Udałam się do Sopotu by przeprowadzić z nią wywiad bo akurat udzielała porad dietetycznych na zawodach Dog Chow Flying Dogs. Przeprowadziłam 3 godzinny wywiad i i tak było mi mało ;) Pani Sybilla potrafi opowiadać w taki ciekawy i wyczerpujący sposób, że człowiek ma ochotę chłonąć każde jej słowo. Zgodziła się aby jej wypowiedzi umieszczać na blogu i forach internetowych. Zachęcała mnie do utrzymywania kontaktu mailowego z nią odnośnie żywienia naszego rottka po wzięciu go ze schroniska.
Ogólnie rzecz biorąc i skracając ten wywiad dowiedziałam się, że wegetariańskie (nie wegańskie!!) żywienie może znacznie poprawić zdrowie psa i nawet przedłużyć życie. Nie faszerowanie zwierząt karmami z mięsem będzie nawet bardziej zbliżone do diet dzikich psów mieszkających w pobliżu skupisk ludzkich bo takie psy odżywiają się głównie resztkami po ludziach czyli chlebem, resztkami warzyw i kośćmi. Bliżej jest więc psu do diety gdzie jest minimalna zawartość mięsa niż do tuczenia psa mięsną karmą zawierającą mnóstwo antybiotyków, dioksyn i metali ciężkich. Prawidłowo skomponowana wegetariańska dieta jest odpowiednia dla psów ale nie w okresie wzrostu. Nie powinno się szczeniaka karmić wege karmami gdyż nie są one w stanie dostarczyć rosnącemu psu odpowiedniej i zbliansowanej ilości składników odżywczych potrzebnych przy budowaniu mocnego i odpowiedniego kośća oraz odpowiedniej masy mięśniowej. Pokazała Pani Sybilli wydrugi składów (produktowych oraz analitycznych) kilku dostępnych na polskim rynku karm. Były to karmy: Pitti Boris, Yarrah, Ami Dog oraz Trainer Fitness3. Moimi "faworytami" (czyli karmami, których kupno rozważałam dla naszego Walusia) były Pitti Boris i Trainer Fitness3. Okazało się, że bardzo się myliłam. Najlepszą (ale wcale nie bardzo dobrą z całego zestawienia) okazała się karma.. Yarrah. Skład tej karmy jest odpowiedni dla dorosłego psa, mało brakuje jej do bycia bardzo dobrą karmą ale należy dodawać oczywiście gotowane warzywa do takiej karmy. Nie było drugiego i trzeciego miejsca. Reszta karm okazała się na równi uboga w składniki odżywcze i odpowiedni skład procentowo- analityczny. Pitti Boris i Trainer Fitness to słabe karmy.. Najgorzej rzecz ma się z, jakże popularną i bronioną w Polsce karmą, Ami Dog.. Po przeanalizowaniu składu karmy Pani Sybilla była wręcz zszokowana, że taka karma jest sprzedawana. Okazuje się, że Ami Dog jest wręcz szkodliwe dla psów i kotów!! Zawiera olej kukurydziany, którego nie WOLNO podawać zwierzętom tak jak np. cebuli i winogron. Padło nawet stwierdzenie o "codziennym podtruwaniu" zwierzęcia karmionego Ami Dog. Dodatkowo jej skład okazał się najuboższy ze wszystkich zestawionych tu. Wyniki tej rozmowy były dla mnie zaskakujące gdyż na pierwszym miejscu stawiałam Trainer Fitness3 i Pitti Borisa.. Cieszę się, że rozmowa z Panią Sybillą rozjaśniła mi w głowie. Worek Yarraha został już zakupiony i czeka na naszego psiaka. Na razie powoli oswajam go ze smakiem tej karmy i od pierwszego granulka bardzo mu ona zasmakowała. Do tego stopnia, że używamy jej teraz jako nagrody przy szkoleniu :)
Osobny temat to wegetarianizm u kotów. Karma Ami Cat oczywiście absolutnie odpada. Co więcej kot NIE MOŻE być karmiony samą wege karmą. Kotu trzeba absolutnie suplementować taurynę. Tauryna znajduje się w mięsie szczurów i myszy (!!) i jej zawartość tam przekracza 7- krotnie wszelkie inne jej źródła. Dlatego koty karmione bezmięsnie i wypuszczane z domu zaczynają dwa razy intensywniej polować na gryzonie. Brak tautryny w karmie powoduje upośledzenie nerek, wątroby a na końcu mięśnia sercowego. Śmierć wegetariańskiego kota niesuplementowanego to kwestia kilku lat. Taurynę uzyskiwaną chemicznie można dostać w Polsce bez problemu. Ostatnio na jeden z fejsbukowych grup wegetariańskich napisała dziewczyna, której dwa koty padły w wyniku uszkodzenia żołądka po długotrwałym karmieniu karmą Ami Cat. Zostało to potwierdzone przez sekcję obu zwierzaków. Wiem, że pewnie pod tą notką znajdzie się sporo zarzutów wobec tych słów. Podkreślam- TO NIE SĄ MOJE SŁOWA tylko słowa kobiety, która znajduje się w ścisłej czołówce w Polsce jeśli chodzi o żywienie zwierząt. Ona nie neguje takich diet dla naszych zwierzaków- wręcz zachęca do nich. Ale z głową. I badając zwierzaki. Na początek po przestaiwniu z karmy mięsnej na wegetariańską należy robić badanie krw co 2 miesiące. Po około 3 badanich można wydłużyć okres badań do 5 miesięcy aż w końcu badanie krwi będziemy robić raz w roku.
Pani Sybilla zachęciła mnie do kontaktów z nią za pośrednictwem maila lub FaceBooka. Jej profil znajdziecie pod tym linkiem:

Naprawdę warto do niej napisać, kobieta ma tak ogromną wiedzę, że jak sama mi napisała w mailu- mogłaby napisać książkę o wegetariańskim żywieniu psów i kotów ale nikt by tego w Polsce nie wydał. Może zrobimy zrzutę? ;)

! ! ! ! EDIT ! ! ! !

Przeglądając notatki z rozmowy z Panią Sybillą zauważyłam, że zapomniałam dopisać jeszcze jednej ważnej rzeczy. Karma Trainer Fitness3 Vegetal zawiera także aż 10,6% wspomnianego oleju kukurydzianego i jest również niezdrowa dla psów.

Avocado Vegan & Eco czyli Trójmiejska luka w końcu wypełniona.

$
0
0
Cześć Mordki!!
Piszę do Was ze szczególnym poświęceniem do wczoraj dopadło mnie paskudne zapalenie płuc i ledwo przespałam noc.. Ataki kaszlu mam tak okropne, że dziś cały brzuch czuje zakwasy jakbym robiła co najmniej szóstkę Weidera :( Ale nie ma co narzekać- odpocznę w domu przynajmniej. Dziś będzie dużo zdjęć i mało tekstu :)
Zawsze czytając o wegańskich knajpkach i lokalach w innych miastach to było mi smutno, że Trójmiasto, prócz sieciówek typu Green Way i Bio Way, nie ma swojej sławnej wegańskiej restauracyjki. Ale proszę Państwa- TADAM- JEST JUŻ!!! :) Być może ktoś spośród Was kojarzy przesympatyczne małżeństwo Asi i Daniela z Gdańska, którzy od lat zajmują się wegańskim cateringiem pod szyldem Avocado Vegan Catering (fejs Avocado Vegan Catering And Clothing). Ich przepyszne torty są wysyłane na całą Polskę- ludzie zamawiają je na śluby, urodziny, chrzciny i inne uroczystości. I właśnie Asia z Danielem postanowili otworzyć swoją restauracyjkę :) W tą sobotę i niedzielę miało miejsce otwarcie. Byliśmy, zjedliśmy i.. rozpłynęliśmy się :) Ale po kolei.
W sobotę udaliśmy się z moim ukochanym do Gdańska Wrzeszcza, gdzie na ulicy Wajdeloty 25/1 mieści się owy lokal :)




Wnętrze prezentuje się niezwykle schludnie, miło i przytulnie. Aż chce się usiąść i zamówić kawę i pyszne ciacho. Albo zjeść rewelacyjny obiad :)

Tu widzimy Asię- właścicielkę i założycielkę :)

Tu również Asia i dziewczyny- Werka i Sandra.

Klienci (w tym mój drugi ukochany czyli współlokator i najlepszy przyjaciel. Ten łysol ;)


A tu już cała kuchenna załoga- skrajnie po prawej mąż Asi i również właściciel i założyciel a dodatkowo kucharz :)

Otwarcie miało miejsce w sobotę o 11, myśmy przybyli o 11:30 i nie mieliśmy gdzie usiąść :) Musieliśmy tak jak wiele innych osób wyjść na zewnątrz i tam pałaszować pyszności. Oczywiście to żaden minus, lubię jeść na powietrzu i miło było patrzeć na to jak wiele osób przybyło na otwarcie. Każdego gościa witał obłędnie pyszny, bezglutenowy i oczywiście wegański tort. Zdecydowaliśmy się na burgera z kotletem z kaszy jaglanej i na zupkę Warzywny Kociołek. Niestety nie zdążyła zrobić zdjęcia burgera bo tak szybko zniknął :( Kradnę więc zdjęcie autorstwa Asi i Daniela z ich strony:


A ja wybrałam zupkę Warzywny Kociołek (i znów brak zdjęcia mojego autorstwa tylko ukradzione):



Zarówno burger jak i zupa były mistrzowskie w smaku!! Burgerem naprawdę najadł się mój facet, który mały nie jest i mało nie je. Był wniebowzięty. Spróbowałam dwa gryzy burgera i rzeczywiście smak powala. Warzywa świeżusieńkie, chrupiące i kolorowe. Bułka z ziarnami, bardzo smaczna. Kotlet ma naprawdę bardzo ciekawy smak, nie przepadam za kaszą jaglaną ale jak spróbowałam to pożałowałam, że sama go nie zamówiłam ;) Są również dwa sosy- pomidorowy i sojonez. Pycha!! A moja zupka- brak słów. Gęsta, niezwykle pożywna, wyładowana wręcz warzywami i kotlecikami sojowymi. Obawiałam się, że porcji 300 mililitrów prawie nie poczuję w żołądku ale, wierzcie lub nie, nie dokończyłam całej miseczki bo zupa jest tak sycąca, że nie da się nią nie najeść! Dodatkowo Asia co chwilę wychodziła na salę i z każdym goście zamieniała kilka słów i pytał o to czy potrawy smakują czy czegoś nie trzeba dodać, doprawić, zmienić. Poczułam się naprawdę wyjątkowo, jak w ekskluzywnej restauracji. Opinia Klienta jest dla Asi i Daniela ważna, duży plus.
I sobotni powrót do domu :)



A w niedzielę udałam się na "drugie otwarcie" z moim drugim najważniejszym facetem ;) czyli wspomnianym już współlokatorem. W niedzielę również był powitalny tort a dodatkowo powitalne muffinki z owocami i pysznym kremem:



A także powitalny chlebek pełnoziarnisty z MEGA hummusem z burakami:



Tym razem zamówiliśmy z Borysem calzone ze szpinakiem bo zawsze robimy razem to samo i tak samo wybieramy ;) I znów dałam ciała- ogłupiona bólem wyrzynającej się ósemki zapomniałam zrobić zdjęcia. Prawdą jest też to, że od razu jak talerze wjechały na stół to rzuciliśmy się oboje do jedzenia bo danie wyglądało pysznie. I w smaku też pyszne było!! Najedliśmy się naszymi porcjami i do późnych godzin popołudniowych nie chciało się nam jeść. 
Ale niestety trzeba było wracać do domu :(


WARTO!! Bardzo warto odwiedzać Asię i Daniela jeżeli tylko będziecie w Gdańsku. Takiego miejsca bardzo brakowało w Trójmieście. Miejsce naprawdę fajne bo bardzo blisko kolejki. Trafią tam bez problemu nawet osoby spoza Trójmiasta. Ceny są BARDZO przystępne. Burgery kosztują 14 zł, zupki 6,50 zł, calzone 12 zł. Resztę cen możecie sprawdzić na stronie lokalu (Avocado Vegan & Eco). Tam również pełne menu i zdjęcia potraw (które pokradłam). Obsługa jest bardzo miła, pomocna i kochana :) Dziewczyny "za ladą" ;) cały czas uśmiechnięte i pomocne. Nie da się po prostu powiedzieć złego słowa na tą knajpkę. Teraz już mogę zapomnieć o sieciówkach :) 

Asiu i Danielu- Dziękujemy!! :)
Viewing all 86 articles
Browse latest View live