Quantcast
Channel: Veganizm- i życie jest pyszne
Viewing all 86 articles
Browse latest View live

Bycie wiecznym dzieckiem ;)

$
0
0
Witajcie bladym świtem!!
Tak- na zegarze jest 7:54 a dla mnie jest to blady świt. Dodatkowo jest sobota a w sobotę panuje absolutny zakaz wstawania przed 9:00. Nie dziś ;) Nie śpię już od ponad godziny i czekając aż moje chłopaki się obudzą zdążyłam pozmywać tonę naczyń, wynieść śmieci i wstawić pranie. Gdyby nie to, że odkurzacz jest głośny to zabrałabym się za odkurzanie. Nie mogę spać. Z EKSCYTACJI. Jestem wiecznym dzieckiem. Nie mogę spać bo o 12 zabieramy naszego psa ze schroniska do domu !! Jestem tym tak nakręcona, że w końcu będziemy mieć naszego ukochanego psa w domu, że nie mogę po prostu spać :) Od następnej notki będę pewnie dzielić się z Wami zdjęciami naszego Walusia i zadawać mnóstwo pytań.
A teraz wrzucę szybko przepis na przepyszną szarlotkę bo muszę lecieć dalej sprzątać, odkurzać, zmywać i zająć czas do 10:22 kiedy to mamy autobus i jedziemy do schronu ;)

Szarlotka z budyniem


Składniki:
Ciasto

  • 0,5 kg mąki
  • 0,5 szklanki cukru
  • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej (ja miałam mąkę kuku i wyszło ok)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 3/4 szklanki oleju
  • około 1/2 szklanki ciepłej wody
Budyń

  • 2 budynie śmietankowe
  • 3 szklanki mleka sojowego 
  • 5 łyżek cukru
Inne składniki

  • około 1,5 kilo jabłek (ja miałam 900 gramów krojonych z brzoskwiniami z Lidla i na małą foremkę było ok- jak macie większą to lepiej mieć te 1,5 kilo)
  • cynamon do smaku jeśli lubicie
  • cukier

Najpierw robimy ciasto. Mąkę mieszamy z cukrem, mąką ziemniaczaną (kuku), proszkiem, solą i olejem. Zagniatamy ciasto o konsystencji kruchego i dzielimy je na 2 kule. Mniejszą i większą. Tą mniejszą chowamy na 2 godziny do zamrażalnika a większą na godzinę do lodówki. Po tym czasie wyciągamy większą i wylepiamy nią formę do ciasta. Nakłuwamy widelcem na całej powierzchni i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni na 5 minut. Wtedy wyjmujemy i wykładamy na ciasto nasze jabłka (ze słoika lub pokrojone i wymieszane w misce z cukrem i cynamonem). Na to wylewamy budyń. Budyń robimy tak: do garnka wlewamy 2,5 szklanki mleka i wsypujemy cukier. W pozostałej połowie szklanki dokładnie mieszamy 2 budynie. Gdy mleko z cukrem zacznie wrzeć wlewamy proszek z mlekiem i dokładnie mieszamy aż powstanie gęsty budyń. Teraz wyjmujemy z zamrażalnika kulę ciasta i trzemy na tarce na największych oczkach na wierzch budyniu. Tak żeby powstała jakby kruszonka. U mnie surowe ciasto wyglądało tak:




Teraz piekarnik nastawimy na 180 stopni. Całe ciasto przykrywamy folią aluminiową- błyszczącą stroną do góry. Pieczemy tak około 35 minut. Potem folię zdejmujemy i pieczemy kolejne 20 minut. Sprawdzajcie jak u Was wygląda ciasto już po 10 minutach. Lepiej zaglądać niż spalić wierzch :) Gotowe ciasto wyglądało tak zanim nie zniknęło wchłonięte przez 3 głodomory, dla których kocham gotować:




Waluś :)

$
0
0
No więc Waluś jest już z nami od 3 tygodni. I okazuje się, że jest ciężej niż myśleliśmy ;) Ten pies to chodzący geniusz- serio. Od urodzenia w domu zawsze były psy. Zdarzały się zarówno geniusze jak i idioci- dokładnie jak wśród ludzi. Ale TAKIEGO psa jeszcze nie miałam. Zdarza się, że psy potrafią otwierać lodówkę, prawda? Rzadko bo rzadko ale trafia się taki gagatek czasami. Jest pewnie sporo psów, które potrafią otworzyć każde drzwi. Waluś należy do jednych i drugich. Ale czy ktoś zna psa, który otwiera sobie okno i wychodzi do ogrodu, do cholery???? Nie znacie?? Zapraszam do nas! Nawet nie wiecie jak potrafi to zryć mózg gdy wieczorem oglądasz film i nagle za oknem widzisz swojego psa, który w Twoim mniemaniu śpi w drugim pokoju. Nie polecam. Teraz mamy dom bez klamek bo innego wyjścia nie było :D Prócz tego potrafi otworzyć też szuflady i szafki. Widać, że w poprzednim domu musiał radzić sobie sam jak "właściciel" leżał pijany i nie dawał mu jeść pewnie przez kilka dni (Waluś został odebrany w trakcie interwencji z policją- właściciel nie mógł otworzyć patrolowi OTOZu i policji bo spał akurat pijany). Oprócz tego ten pies jest fenomenalny, jestem w nim totalnie zakochana, jest moim dzieckiem cudnym. Fajny, opanowany, mega ogarnięty pies. Wielka przytulanka ale z charakterem- jak mu się coś nie podoba to potrafi nawarczeć na nas. Jesteśmy w stałym kontakcie z behawiorystką i dajemy radę. Aktualnie przeżywam fakt, że musimy z nim iść do weta na pobranie krwi, żeby sprawdzić jak wpływa na niego karmienie Yarrahem (na wszczepienie chipa nie jestem jeszcze absolutnie psychicznie przygotowana). Dziś na przykład śniadanie mistrzów wyglądało tak:



Co tu mamy? Jest surowa, tarta marchewka (czasami dajemy gotowaną), jest garść jagód goji, jest rozgnieciony banan, jest przezdrowa jaglanka i oczywiście najlepszy z dostępnych wegan karm- Yarrah :) Na początku trochę bałam się czy będzie mu ta karma smakować- pachnie bardzo niezachęcająco w porównaniu do mięsnych karm- jak karma dla gryzoni. Na szczęście moje obawy były bezpodstawne- Waluś dostaje świra jak widzi, że nasypuję mu karmę. Czasami używamy jej też jako nagródki podczas szkoleń bo tak mu smakuje :) 
A tu proszę kilka zdjęć Walusia:



Tak najczęściej zasypia- jeśli pies tak leży to znaczy, że czuje się absolutnie bezpiecznie.


A tak najczęściej wyglądają wieczory zanim będziemy mogli obejrzeć jakiś film. Bez tego nie ma oglądania filmu w spokoju ;)




Na koniec moja zmęczona facjata. Zainspirowana ostatnio durną piosenką, którą tłuką w radiu codziennie do tego stopnia, że w końcu łamią Twoją psychikę i przyzwyczajasz się do tego szitu ;)



Listopadowo.

$
0
0
Hej!
Za oknem już całkiem ciemno. Przed chwilą wróciliśmy z Walusiem z bardzo długiego spaceru w lesie. Spędzamy sobie dzień razem: ja i mój pies, sami :) Moje chłopaki pojechały jak co roku do Warszawy a ja tym razem musiałam zostać z psem. Lubię jesień- drzewa są wtedy tak kolorowe, na ziemi dywan z liści. Mogłabym cały dzień po prostu iść przed siebie. Jeszcze żeby tylko słońce czasami wychodziło zza szarych chmur i byłoby idealnie. A może chcecie kilka zdjęć mojego okropnego psa? :) To wrzucę:

Tu Waluś bardzo pilnie słucha pani behawiorystki 


Tak Waluś spędza każdą niedzielę:



Tu akurat pokazuję konga, którego Waluś dostaje co jakiś czas. Ten akurat wypełniony suchymi przysmakami i zaklejony bananem rozgniecionym z łyżką masła orzechowego. Potem na 5 godzin do zamrażalnika i są kongowe lody :) Spokój od psa na jakieś 2 godziny.


Standardowe postępowanie Walusia: kładzie się pod kanapą i jeśli w ciągu 5 sekund nikt nie zacznie go drapać- jego wielki łeb od razu pojawia się na horyzoncie. Jeżeli świdrowanie wzrokiem nie pomaga w ruch idą łapy a potem zęby, którymi łapie za rękaw ;)


Tu wzrok pełen wyrzutu i zawodu, że ręka nie będzie głaskać.



A, żeby nie było całkiem psowato ;) to zapraszam na ręcznie robione krówki. Pyszne, kruche, obłędnie słodkie i naprawdę niczym nie różniące się od mlecznych. Zdjęcie tym razem nie robione kartoflem więc jakość jako- taka jest chyba ;) Przepis dla wytrwałych i mających duuuużo czasu. 

Składniki:

  • 0,5 litra mleka sojowego (ja użyłam waniliowego z Biedry)
  • 0,25 kilo cukru
  • łyżka oleju
Mleko wlewamy do garnka z grubym dnem i wsypujemy cukier. Gotujemy na bardzo małym ogniu przez około 4 godziny. Masa zmniejszy ponad dwukrotnie swoją objętość a pod koniec gotowania trzeba mieszać co chwilę i naprawdę bardzo uważać. Po zestawieniu z ognia dodać łyżkę oleju, wymieszać i wlać do naczynia. Gdy wystygnie można kroić i jeść pyszne cukierki :)





Z podanej ilości wyszło bardzo mało krówek- kilkanaście. Próbowałam zrobić potem z litra mleka ale niestety nie wyszło- masa była płynna i gorzka przez długie gotowanie. Więc polecam robić z połowy litra mleka :) 
A Wy odpoczęliście przez ten długi weekend? :)


 

Kong jako doskonała zabawka dla Twojego psa.

$
0
0
Cześć :)
Tak jak obiecałam w komentarzu pod poprzednią notką- napiszę kilka słów o rewelacyjnej jak dla mnie zabawce dla psów. Co to właściwie jest kong i czemu jest polecany przez weterynarzy, trenerów i behawiorystów? Kong to nic innego niż gumowy bałwanek, który jest pusty w środku.





Kong może przybierać też inne formy- nie tylko "bałwanka". Akurat ja posiadam największego z linii Kong Extreme:


Musiałam wybrać akurat ten model ponieważ Waluś jest dużym psem i bardzo lubi gryźć zabawki a żucie konga uspokaja go. Dla mniejszych i mniej intensywnie niszczących psiaków można wybrać mniejszy i lżejszy model bo jest ich sporo:



Są też inne kształty naszej wspaniałej zabawki:





Jak widzicie każdy kong posiada otwory, do którym wsadzamy psie przysmaki. Zabawa polega na zaklejeniu otworów czymś jadalnym i czymś co nasz psiak lubi. Właściciele psów jedzących mięso często stosują nie do końca mądre rozwiązania i zapychają konga pasztetami lub pastami kanapkowymi. Psy nie mogą jeść potraw przyprawionych "po ludzku"- solą, pieprzem i innymi przyprawami. Niektórzy też używają surowego, mielonego mięsa, jedzenia z puszki lub twarogu. Waluś jest wegetarianinem więc musimy się bardziej nagimnastykować przy wymyślaniu pasty do konga ;) Nasz dzisiejszy zestaw kongowy wyglądał tak:


Zaklejaczem był banan rozgnieciony na papkę z łychą masła orzechowego. Do środka trafiły, jak widzicie- wegańskie ciasteczka Yarrah, orzechowe ciasteczka dla psa "Kong Stuffin" i kilka psich dropsów. Wypełniony tymi pysznościami kong umieściłam w zamrażalniku na kilka godzin. Nadzienie zamarzło i zrobiły się z niego kongowe lody :) Kong z lodami zajmuje Walusia na około 1- 1,5 godziny. To cudne chwile spokoju i czas dla nas na film lub inne zajęcia :) Wiem, że brzmi to jak czas wolny od dziecka ale przecież tak właśnie traktuję swojego psa. Natomiast niezamrożone nadzienie znika z konga w około pół godziny. Jeżeli dajemy konga mrożonego a na dworze nie jest już najcieplej (na przykład tak jak teraz) pamiętajmy, żeby zrobić to najlepiej po ostatnim spacerze. Nie chcemy przecież, żeby nasze psiaki przeziębiły się. W lecie mrożony kong to idealna ochłoda dla psa. Jeżeli ktoś nie jest pewien jak powinno się wypełniać konga to służę schematem:



Ja jeszcze oddzielam suche smakołyki łyżką masła z bananem. Czyli od góry u mnie była zachęta (masło, banan) potem suche smakołyki, łyżka masła z bananem, znowu smakołyki i masa bananowa. Kong jest jak każdy widzi:


Hmmmm ;)


Zapytacie czemu kong jest taki super i w jaki sposób może pomóc psu? Otóż kong jest idealnym zajęciem dla psa, odwraca jego uwagę od zewnętrznych bodźców, zajmuje, męczy, wycisza, pobudza myślenie. Do smakołyków trzeba się dostać, pies kombinuje, wylizuje, gryzie, rzuca kongiem, wygryza, musi wymyślać nowe sposoby na wydobycie zawartości konga. Zabawka ta jest wręcz idealna dla psów, które mają problemy z:
  • lękiem separacyjnym (samotne zostawaniem w domu ), wyciem, piszczeniem i niszczeniem rzeczy
  • obgryzaniem butów, mebli, rzeczy, które ogólnie do psa nie należą
  • adaptacją w nowym miejscu i w nowych sytuacjach
  • nadpobudliwością (gryzieniem, drapaniem, kopaniem)
  • wieczornym wyciszeniem i położeniem się spać
  • pobudzeniem w obecności gości (zaczepianie, skakanie na gości, nieustanne domaganie się uwagi )
  • nadmierną szczekliwością
i.. wiele innych. Zadziwiająca prostota tej zabawki jest jej największym atutem. Uważam, że był to jeden z najlepszych zabawkowych zakupów jaki zrobiliśmy. Oryginalny kong jest niestety dosyć drogi ale uważam, że naprawdę warto odłożyć kasę i kupić psu taki pożeracz czasu. Waluś przed chwilą dostał swojego konga a my idziemy oglądać film i relaksować się przed kolejnym ciężkim tygodniem pracy :)

A Wy jakie macie sposoby na zajmowanie swoich czworonożnych pociech? :)




Czekolad(L)ove :)

$
0
0
Hej :)
Cieszę się strasznie, że poprzednia notka poświęcona kongowi pomogła komuś :) To jest dla mnie za każdym razem takie.. niewyobrażalne, że to co piszę może komuś pomóc lub doradzić. To naprawdę fajne uczucie i dziękuję Wam za to, że czytacie moje wypociny. Ale Wasze komentarze też nie są pisane na próżno. Ostatnio jeden z Was dał mi pozytywnego kopa motywacyjnego krytykując zdjęcia, które tu umieszczam. Zdjęcia robione telefonem. Z lenistwa przestałam w ogóle używać aparatu. Dzięki anonimowy!! Idą za Twoją radą postarałam się nawet o nowy aparat, żeby moje zdjęcia były jeszcze lepsze niż te, które kiedyś robiłam. Jaram się teraz nim jak dzwonek i jeszcze tylko muszę kupić odpowiednią lampę i moje zdjęcia zaczną wyglądać jak z katalogów kulinarnych, zobaczysz ;) A jak przedsmak tego- pierwsze zdjęcia zrobione nowym sprzętem. Na razie uczę się go i jeszcze nie wyciskam nawet 1/5 z niego. Ale jestem względnie zadowolona. Do pierwszych prób postanowiłam użyć prze- obłędnego kremu orzechowo- czekoladowego, którego przepis ukradłam z bloga Vegan Victorry . To naprawdę najlepszy krem jaki w życiu jadłam. Wszelkie Nutelle się chowają głęboko. A przepis jest naprawdę BANALNIE prosty.

Składniki:


  • 1 szklanka mleka sojowego (ja użyłam czekoladowego z Biedry)
  • 1 tabliczka gorzkiej czekolady
  • 5 duuuużych łyżek masła orzechowego
  • 10 łyżek mleka sojowego w proszku (ja mam zamówione z Evergreena)
  • 4 łyżki cukru 


W rondelku podgrzewamy mleko, gdy już jest gorące zestawiamy z palnika i wrzucamy połamaną na kostki czekoladę. Mieszamy aż czekolada całkiem się rozpuści (nie przejmujcie się, że w masie będą czekoladowe strzępki, tak ma być) i dodajemy masło orzechowe ciągle mieszając. Chwilę to zajmie ale w końcu masło się rozpuści. Wtedy powoli dodajemy mleko w proszku, łyżka po łyżce i intensywnie mieszamy, najlepiej taką trzepaczką do mieszania. Odstawić do ostygnięcia potem przelać do słoika i poczekać aż stężeje. Zajmuje to kilka godzin. Warto poczekać bo krem jest poezją smaku!! 



Paszteciki idealne do Wigilijnego barszczu i motywator.

$
0
0
Witajcie kochani!!
Wybaczcie mi proszę brak odzewu przez prawie miesiąc.. Przeżywałam. I potrzebowałam czasu, żeby się pozbierać.. Przeżyłam pewną stratę. Dla mnie dużą. Ale po kolei. Jakiś czas temu oddałam swojego starego, uszkodzonego kompa do informatyka by zgrał mi z dysku dane na dysk zewnętrzny. Po odebraniu sprzętu okazało się, że informatyk uszkodził mój dysk zewnętrzny. Wyparł się wszystkiego i zrzucił winę na mnie.. Nie będę tego komentować bo ja akurat jestem osobą, która przegina jeśli chodzi o uważanie na sprzęty (dysk zewnętrzny przy przenoszeniu owijam w kawałek grubej kołdry i materiałową siatkę, żeby przypadkiem go nie uszkodzić). Musiałam oddać dysk do osoby, która zajmuje się odzyskiwaniem danych. Na tym dysku było wszystko co miałam. Kilkanaście tysięcy moich zdjęć. Tych najlepszych, ukochanych przeze mnie, tych z których byłam najbardziej dumna. Pięć lat mojego focenia. Wiele z tych zdjęć zostało wykonanych w miejscach, których już nie ma bo zostały zburzone. Były tam też moje ukochane psy, które już odeszły.. Okazało się, że dane są bardzo uszkodzone.. Udało się odzyskać zaledwie tysiąc zdjęć spośród kilkunastu tysięcy. Wróciłam tego wieczoru do domu, usiadłam na krześle w kuchni i po prostu zaczęłam płakać. To okropne uczucie gdy wiesz, że straciłeś bezpowrotnie coś co pozwalało Ci pamiętać o miejscach, osobach, zwierzakach, które kochałeś a których już nie ma. Paskudne uczucie.. Straciłam na 3 tygodnie zapał do zdjęć. Jakoś nie chciało mi się aparatu brać do ręki w ogóle. Ale może tak miało być? Może właśnie to miało mnie popchnąć do wzięcia się w garść i decyzji o zrobieniu nowych, lepszych, piękniejszych i bardziej profesjonalnych zdjęć? Postanowiłam, że za tydzień udam się na zakupy i kupię profesjonalne, studyjne oświetlenie, tła i statywy i zacznę "na poważnie". Nauczę się i będę robić lepsze zdjęcia niż te, które straciłam. Bo może ta strata miała mi dać właśnie takiego kopa. Bo tak wolę o tym myśleć- nie chcę żeby utrata tych zdjęć tak po prostu poszła na marne.
Koniec biadolenia. Zbliżają się święta więc może przyda Wami się przepis na rewelacyjne paszteciki z soczewicą. Znajomi, którzy nie wiedzieli, że sama je robiłam byli pewni, że są z mięsem i nie chcieli uwierzyć , że w środku nie ma zwierzęcych zwłok. Przepis zgapiłam od znajomej z jej wegańskiego fejsbukowego albumu (dziękuję Nin :) ). Trochę jednak je zmodyfikowałam.

Składniki:


  • 2,5 szklanki mąki
  • 1/3 szklanki oleju
  • pół paczki świeżych drożdży
  • 1 szklanka mleka sojowego
  • szczypta soli
  • szczypta cukru
Drożdże rozpuszczamy w 1/2 szklanki ciepłego mleka z łyżką mąki o cukru. Mieszamy resztę mleka z olejem i dodajemy do mąki i zaczynu drożdżowego. Wyrabiamy elastyczne ciasto i odstawiamy je do wyrośnięcia. 
Teraz farsz. 

  • 1 szklanka zielonej soczewicy ugotowanej do miękkości
  • 1 duża podsmażona cebula
  • 5 deko podsmażonych pieczarek
  • 2 ząbki podsmażonego przez chwilkę czosnku
  • 2 ugotowane ziemniaki
  • przyprawy (ja użyłam Vegety bez chemii i kolorowego pieprzu)
  • 1/2 do 3/4 szklanki bułki tartej
Wszystko dokładnie miksujemy, doprawiamy według własnego gustu i smaku i jeśli trzeba to zagęszczamy bułką tartą. 
Z ciasta formujemy długi placek, nakładamy farsz i zawijamy. Gotowy pasztecikowy rulon kroimy na kawałki i przekładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy aż do zrumienienia. Są naprawdę przepyszne i cudowne!! Idealne do barszczu.
 






A na deser mój ukochany synuś, wegetarianin i do tego meloman :) <3


Chorobowe słodkości i wegetariański Walutek.

$
0
0
Witajcie robaczki!!
Zmusiłam się do wstania z łóżka i napisania tego posta bo ile można chorować?? Niestety dopadło mnie silne przeziębienie i teraz leżymy sobie i chorujemy- ja i Waluś. Za każdym razem jak mocniej kichnę to pies zrywa się z posłania i podbiega sprawdzić czy wszystko ze mną ok :) Jest cudny i z każdym dniem coraz bardziej kochany. Aaaaaa, i muszę się pochwalić :) Byliśmy tydzień temu u naszego ukochanego Pana Weta. Zrobiliśmy Walusiowi kompleksowe badanie krwi, USG brzucha i sprawdziliśmy kręgosłup i stawy pod kątem zwyrodnień i dysplazji. Okazuje się, że (werble proszę) babababababababa- Waluś po 2 miesiącach na wege karmie ma super wyniki krwi :D Wszystko w normie (jedynie czynnik wątrobowy był nieznacznie podwyższony ale jak zaznaczył Pan Wet- nieznacznie)!! Wegetariańska dieta świetnie wpływa na Walusia. Dodatkowo ma stawy mocne jak koń i żadnych zwyrodnień w kręgosłupie. Mamy okaz zdrowia w domu :) Tak więc kochani- nie bójcie się przestawiać Wasze psiaki na karmy wegetariańskie o ile są to dobrze zbilansowane diety. Zrobicie tylko przysługę Waszym pupilom, innym zwierzętom i swoim sumieniom :) A teraz pragnę znowu zarzucić Was zdjęciami wege psa. Mogę? Tylko kilka zdjęć.


Tu okazuje się, że nasz zakaz wchodzenia na łóżko nie obowiązuje jak Waluś jest sam w domu ;)


A w takiej pozycji "Na martwą żyrafę" Waluś najbardziej lubi spać ;)



A teraz, żeby ten blog nie zmienił się  w bloga poświęconego mojemu psu to zachęcam Was do upieczenia przepysznych i baaaardzo prostych muffinek. Są przepyszne, mięciutkie i wilgotne w środku i meeeeega słodkie. A robi się je bardzo szybko.
Potrzebujemy:

  • 2 średnie banany (im dojrzalsze tym lepsze)
  • 2 szklanki mąki 
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • mała torebka cukru wanilinowego
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 szklanka mleka roślinnego (z wodą też wychodzi)
  • 75 mililitrów oleju
  • szczypta soli
  • dowolne owoce jeśli macie

Najpierw musimy rozgnieść banany na papkę. Ja zawsze zostawiam kilka większych grudek bo uwielbiam wyczuwalne kawałki bananów w babeczkach. W osobnym naczyniu mieszamy mąkę, sól, cukier i proszek do pieczenia. W garnku mieszamy mleko (lub wodę) z olejem i wlewamy do suchych składników. Mieszamy i  dodajemy owoce jeśli  takowe mamy. Masę przelewamy do foremek, wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy około 25 minut. Ja czasami polewam je lukrem z mleka sojowego a jeśli mam owoce to zostawiam bez lukru.



 



Nominacja do Liebster award :)

$
0
0
Witajcie :)
Nie było mnie na blogu dłuuuugo, bardzo długo.. Obiecałam sobie, że będę w tym roku pisać więcej i wdać własnie jak mi to wychodzi... ale tym razem notka będzie inna- dostałam nominacje do Liebster Award. O co chodzi? Pozwolę sobie skopiować tekst regulaminu z innego bloga:

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cie nominował"

Dostałam aż 2 nominacje więc pytań mam 2 razy więcej ale może dowiecie się o mnie tego i owego i stwierdzicie, że "nie taki skinhead straszny jak go malują" ;) Pytania do mnie są następujące:

1. Wolisz eksperymentować w kuchni czy gotować wg przepisów?

Lubię i to i to :) Gdy potrawa jest skomplikowana i robię ją pierwszy raz to zawsze korzystam z przepisu. Natomiast czasem sama coś wymyślam, kombinuję bo np. pod ręką mam akurat takie a nie inne składniki/

2. Czy dieta roślinna (wegetarianizm/weganizm/itd.) daje Ci satysfakcję i zmieniła coś w Twoim życiu?

Daje mi ogromną satysfakcję, zmieniła mnóstwo w moim życiu. Przede wszystkim nauczyła mnie pokory, empatii i wrażliwości. Nauczyła mnie też ciut tolerancji ;) Poznałam mnóstwo pozytywnych, kochanych ludzi, którzy diametralnie różnią się ode mnie poglądowo a mimo to nauczyłam się mieć ich w swoim otoczeniu. Bo o ile walczymy razem o dobro zwierząt to nieistotne są dla mnie poglądy czy inne czynniki. 

3. Co daje Ci blogowanie i czy teraz potrafiłabyś bez tego żyć?

Daje mi po prostu radość i chociaż piszę tu rzadko chyba ciężko byłoby mi bez tego bloga :)

4. Jaką kuchnię lubisz najbardziej (np. polska, orientalna itp.)?

Jako patriotka ;) najbardziej lubię naszą polską kuchnię. Lubię też angielską, amerykańską i meksykańską za to nie lubię orientalnych smaków.

5. Czy myślałaś o karierze w gastronomii?

Oczywiście, wielokrotnie ;) Nawet ukończyłam studia hotelarskie na kierunku gastronomii. Co jakiś czas moje chłopaki namawiają mnie, żebyśmy otworzyli gdzieś malutką, wegańską knajpkę ale ja mam już inne plany na własny biznes i mam nadzieję, że w tym roku ruszę z tematem :)

6. Jakie masz poza kulinarne zainteresowania?

Przede wszystkim zwierzęta i fotografia. Zdjęcia na blogu są zawsze robione na szybko telefonem ale ostatnio wzięłam się ostro do pracy i w następnej notce zaprezentuję Wam efekty ostatnich zdjęć w moim domowym studiu. A dodatkowo uwielbiam czytać książki, to mój nałóg. Najgorszą z możliwych tortur dla mnie byłoby pozbawienie mnie możliwości czytania. Interesuję się też bardzo behawioryzmem psów i kotów i ciągle staram się zgłębiać tą wiedzę ale książki o behawiorze są okrutnie drogie :( Uwielbiam też piercing i tatuaże a także inne modyfikacje ciała. Ciągle robię sobie coś nowego, jestem od tego totalnie uzależniona. 

7. Czy jesteś osobą towarzyską?

Niezbyt ;) W pracy lubię przebywać wśród znajomych jednak w czasie wolnym zdecydowanie wolę zakopać się pod kołdrą z dobrą książką albo iść do lasu z Walusiem :)

8. Wyobrażasz sobie życie bez internetu, komputera?

Absolutnie NIE!! :D

9. Czy lubisz zwierzęta i masz jakieś w swoim domu?

Zwierząt nie lubię lecz kocham. Są sensem mojego życia. Dla nich przecież je zmieniłam. Bez zwierząt mój świat byłby nieznośny. W domu jak już wiecie mam 6 letniego rottweilera Walusia, którego przygarnęliśmy ze schroniska. Niestety jego agresja wobec innych zwierząt nie pozwala nam mieć innych podopiecznych. Gdybyśmy mogli na pewno w domu byłyby jeszcze koty, szczury i jeden pies.

10. Czy wzruszasz się na filmach?

O losie! Wzruszam się nawet na reklamach!! Na filmach ryczę jak bóbr.

11. Wybierasz spokój czy szaleństwo?

To zależy od dnia. Raz wolę siedzieć w domu, obejrzeć film a innego dnia aż mnie korci, żeby iść na jakiś koncert i puścić się w pogo :)

Te pytania zadał Michu czyli facet w kuchni <3 Wege szamka czyli Facet w kuchni   Dzięki :)
Natomiast druga nominacja trafiła do mnie od Vendei (dobrze napisałam?) Liz czyli Elf w kuchni  :)

1. Skąd u Ciebie pomysł na prowadzenie bloga ?

Od najmłodszych lat lubiłam prowadzić papierowe pamiętniki a potem, gdy internet stał się tani i ogólnodostępny, blogi elektroniczne. Pomyślałam, że skoro gotowanie mi całkiem wychodzi to czemu nie spróbować prowadzić kulinarnego bloga i tak oto powstał ten :) 

2. W jaki sposób spędzasz wolny czas ?

Leżąc na kanapie z książką, bawiąc się z psem, gotując, spacerując i oglądając filmy :)

3. Co w życiu cenisz najbardziej ?

Szczęście. Bycie szczęśliwym- ciągle do tego dążę. Miłość.

4. Skąd wzięła się pasja, której poświęcony jest Twój blog ?

Z miłości do zwierząt :)

5. Czy umiesz cieszyć się małymi przyjemnościami ?

No pewnie! Uwielbiam małe podarunki (bardziej obdarowywać niż dostawać), słowa, uśmiechy i zdarzenia. Pierdoły mnie zawsze cieszą. 

6. Miejsce na świecie, które najbardziej chciałbyś/chciałabyś odwiedzić ?

Afrykę. Koniecznie. 

7. Co najbardziej cenisz w ludziach ?

Szczerość i empatię.

8. Co jest dla Ciebie najlepszą motywacją ?

Konstruktywna krytyka innych.

9. Film/książka, które dużo wniosły do mojego życia to... ?

Każda książka i każdy film wnosi coś nowego, świeżego w moje życie. Są tylko 4 książki, których po prostu nie dałam rady przeczytać. Jedną z nich jest "Wojna polsko- ruska".. Dla mnie totalny gniot i grafomaństwo.  

10. Nie wyobrażam sobie dnia bez... ?

Obecności mojego faceta. Bez niego czuję się bardzo samotna, słaba i opuszczona. 

11. I jako ostatnie pytanie coś kulinarnego : Jakie jest Twoje ulubione danie :) ?

Chyba nie jestem w stanie ustalić jednego, ulubionego dania :) Za bardzo kocham jeść by wybierać ;)


Za to ja nominuję następujące blogi:

Niestety reszta blogów z mojej listy jest nieaktywna stąd tylko 10 nominacji.
A moje pytania są następujące:

1. Co skłonił Cię do przejścia na weganizm, co było tą "kroplą, która przelała czarę"?
2. Czy są zwierzęta, których się boisz?
3. Co wybierasz: książkę czytaną pod kocem z kubkiem dobrej herbaty czy koncert i szaleństwo?
4. Wolisz mieszkanie w mieście czy na wsi?
5. Jaką książkę zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?
6. Co najbardziej irytuje Cię w innych ludziach?
7. Jaka jest Twoja wymarzona praca?
8. Dążysz do szczęścia czy już jesteś szczęśliwa?
9. Gdybyś miała jedno, dowolne, nawet abstrakcyjne życzenie- co by to było?
10. Kolczyk, tatuaż czy nic z tych rzeczy?
11. Jakie są Twoje pasje/ pasja?

Czuję się jak w za dawnych lat jak po szkole krążyły zeszyciki o nazwie "Złote Myśli" i trzeba się było wpisywać i też odpowiadać na pytania ;)

..... :(

$
0
0
Ciężko mi nawet o tym pisać.. Tydzień temu u naszego Walusia zdiagnozowano złośliwego chłoniaka.. W pół roku po tym jak w końcu znalazł się bezpieczny u nas. Po długich dyskusjach, konsultacjach z 3 weterynarzami i wieloma osobami, które próbowały ratować swoje psy nie zdecydowaliśmy się na chemioterapię.. Chcemy, żeby Waluś odszedł bez dodatkowego bólu i ogromnego cierpienia jakie niesie za sobą chemia.. Zdajemy sobie sprawę, że to kwestia kilku tygodni.. Chodzimy po domu otępiali z rozpaczy  nawet nie jestem w stanie Wam opisać słowami jak potwornie to boli.. :( Nie umiem się z tym pogodzić.. Po raz kolejny.. Nasz najukochańszy pies powoli gaśnie a my znowu nie możemy nic zrobić..




Ryżotto i w końcu słoneczny weekend.

$
0
0
Hej!!
Dziękuję Wam bardzo za wszystkie wyrazy współczucia i słowa wsparcia, jakie umieszczaliście pod poprzednią notką. To wiele dla nas znaczy. Waluś czuje się na razie normalnie. Co prawda schudł mocno, waży teraz tylko 31 kilo a to niestety za mało jak na dorosłego rottweilera ale nic nie możemy zrobić :( Musieliśmy wprowadzić do jego jadłospisu z powrotem mięso. Niestety. Chłoniak to nowotwór, który karmi się najbardziej węglowodanami. Przy chłoniakach u psów zalecane jest podawanie jak największej ilości mięsa więc chcąc, nie chcąc zmieniliśmy mu dietę. Każdego dnia zastanawiamy się ile jeszcze czasu razem nam zostało. Czy kilka dni? Tygodni a może miesięcy? Cieszymy się każdym dniem z nim spędzonym bo tylko to nam pozostało..
Nie chcę zamęczać Was tylko moimi problemami i zmartwieniami więc dziś, w ten niezwykle słoneczny dzień (a jak u Was z pogodą?) proponuję Wam obłędnie pyszne ryżotto (jakoś nie przepadam za nazwą risotto) z masą warzyw. Robi się je bardzo szybko, jest tanie i na dłuuuugo wypełnia żołądki. Z dosłownie kilku warzyw i dwóch woreczków ryżu można wyczarować spory obiad dla 2 osób.

Składniki:


  • 2/3 szklanki oleju
  • 2 cebule
  • 1 cukinia
  • 1 puszka groszku zielonego
  • 1/2 łyżeczki kurkumy
  • 2 ząbki rozgniecionego czosnku
  • 1/2 łyżeczki ostrej papryki
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 3 pomidory
  • 2,5 szklani ryżu
  • 3 szklanki wody (albo mniej zależy jak Wam wyjdzie)
Na początek na patelnię wlewamy olej i rozgrzewamy go. Wrzucamy na patelnię pokrojoną w piórka cebulę i smażymy kilka minut tak by ładnie się zeszkliła. Dodajemy wszystkie przyprawy, mieszamy kilka sekund i zmniejszamy ogień. Wtedy dodajemy posiekane w grubszą kostkę pomidory i cukinię. Całość dusimy na małym ogniu około 10 minut aż pomidory i cukinia zrobią się mięciutkie. Wtedy dodajemy odsączony z zalewy groszek a na sam koniec wsypujemy suchy ryż. Dolewamy wodę i gotujemy na małym ogniu, często mieszając aż ryż będzie zupełnie miękki. Przekładamy na talerze, posypujemy odrobiną świeżo zmielonego pieprzu i podajmy. 
Na zdjęciu groszek schował się gdzieś pod ryżem i kompletnie go nie widać ;)







Wiosenne śniadanie.

$
0
0
Hej :)
Powinnam pisać tu zdecydowanie częściej bo jeden post na miesiąc to o wiele za mało. Ale niestety ostatnio nie mam kompletnie czasu na gotowanie i sił też brak :( Może to się niedługo zmieni ale na razie nie będę zapeszać.
U nas względnie w porządku- pies czuje się dobrze. Nawet za dobrze- ostatnio gdy wyszliśmy z domu na fajkę (nie było nas około 3 minuty) otworzył lodówkę i zeżarł CAŁY ponad kilogramowy tort naleśnikowy, który zrobiłam dla mojego ukochanego z okazji naszej 5 rocznicy... To był pierwszy tort jaki zrobiłam w moim życiu, byłam z niego tak dumna, że nawet sobie nie wyobrażacie. W następnym poście wrzucę przepis na tort i pokażę Wam jak wyglądał i co z niego zostało..
A tort jak już wspomniałam był naleśnikowy bo ostatnio mamy jazdę na naleśniki w różnych wersjach na śniadanie. To zawsze jakaś odmiana od nudnych kanapek lub grzanek. Naleśniki robi się naprawdę szybko, wychodzą pyszne, zwarte i baaaaaaardzo zapychające. A składniki na nie pewnie każdy ma zawsze na podorędziu bo są naprawdę podstawowe :) Przepis zgapiłam z bloga Roślinożerki i bardzo żałuję, że przestała go już prowadzić :( A pancakesy robimy tak:

Składniki:


  • 2 dojrzałe banany
  • 2 szklanki mąki
  • szklanka mleka sojowego (ja ostatnio robię z czekoladowym z Biedry)
  • 1 łyżeczka sody
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżki cukru (ja dałam brązowy) lub dowolnego słodu
  • odrobina soli


Banany miksujemy w blenderze. Do 2 szklanek mąki dodajemy zgniecione banany, mleko sojowe, soję, proszek do pieczenia, cukier i szczyptę soli. Ciasto mieszamy (u mnie mikser nie dał rady, mieszałam drewnianą łyżką), powinno być mocno gęste. Smażymy naleśniki na patelni przetartej ręcznikiem papierowym z odrobiną oleju.



Od razu dzień staje się lepszy a po takim sutym śniadaniu (z podanych proporcji wychodzi 8 naleśników, ja na śniadanie nie jestem w stanie zjeść więcej niż 3 na raz).




Cudnie smakują zarówno z dżemem jaki i z bitą śmietaną kokosową i kremem czekoladowym albo po prostu ze świeżymi owocami. Są naprawdę boskie i przepyszne :)




I jeszcze tylko wspomnę o promocji dla ludzi z Trójmiasta- w Rivierze Bio Way przekształcił się w bar z jedzeniem na wagę. Zrobili też promocję- każde 100 gramów jedzenia kosztuje tylko 1,99 zł. Wczoraj poszliśmy z ukochanym na późny obiad i w końcu mogłam spróbować po kawałku z każdego dania, którego normalnie nie zamawiałam bo było za drogie. Mój talerz wyglądał tak:





Znalazły się na nim: sznycle wegańskie, duża łycha surówki szwedzkiej (mojej ulubionej), kotlecik sojowy, 2 placki ziemniaczane Rosti i ryż z sosem pomidorowym. Wszystko było prze- pysz- ne. Za ten talerz zapłaciłam 8,50 zł i najadłam się naprawdę. Mój ukochany, który jeszcze jest wegetarianinem (coś tam coraz częściej przebąkuje o weganizmie ale nie będę go cisnąć- sam podejmie tą decyzję jak będzie gotowy) wybrał swój talerz, za który zapłacił 11 zł:



Widzicie na nim surówkę szwedzką, sałatkę grecką z oliwkami i fetą (chyba? nie pytałam czy to feta czy tofu), opiekane ziemniaczki z ziołami i kulinarna miłość mojego T. czyli naleśnik ze szpinakiem. Pamiętam, że kiedyś dostaliśmy do wypełnienia ankietę w Bio Wayu i jedynym zdaniem jakie T. wpisał w "dodatkowych uwagach" było: "Naleśnik ze szpinakiem jest wyborny" :D 
A ja nadal nie umiem smażyć "zwykłych" naleśników :( Tylko pancakesy mi się udają :)
Miłego dnia Wam życzę moje kochane lewaki i reszto czytelników ;)

Krótko. Wegańska Wielkanoc. Żurek i babka drożdżowa.

$
0
0
Hej..
Dziś notka będzie krótka i na temat. Nie ma ani siły ani nastroju, żeby się rozpisywać o czymkolwiek. Uspokajam- Waluś żyje i czuje się dobrze jak śmiertelną chorobę. Akurat mój zły humor spowodowany jest czym innym. Ale do rzeczy. Wielkanoc już dawno za nami. W tym roku po raz pierwszy w życiu przygotowałam żurek i upiekłam pierwszą w życiu babkę drożdżową. Babka w mojej rodzinie to synonim dobrej gospodyni. Pamiętam, że co roku moja mama, babcia  i ciocia piekły babki drożdżowe na święta. I tylko babci i mamie wychodziły one a ciotka zawsze wyprodukowała zakalec lub babka była surowa w środku. Raz jednak udało się ciotce zrobić idealną babkę, wspaniałą, puszystą i wysoką. Jednak gdy przenosiła ją z talerza na paterę by polukrować ciasto babka spadła na podłogę i nic z niej nie zostało. Więc szczególnie się cieszyłam gdy moja baba okazała się ciastem wręcz idealnym.




BTW- moja ciotka jest tak kulinarnie zwyrodniała, że wiecie jak je babkę drożdżową??? Odkraja kawałek i z namaszczeniem smaruje babkę grubą warstwą... majonezu (tak, dobrze czytacie) i potem kładzie na to plaster lub dwa szynki.. Kiedyś jak byłam mała i jadłam mięso dałam się namówić na spróbowanie tego sposobu. Po pierwszy kęsie pobiegłam do łazienki umyć zęby dwa razy a ten paskudny smak prześladował mnie do końca świąt.
Co do przepisu na babkę posłużyłam się tym z biuletynu kulinarnego Jak One to znoszą?? wydanego w ramach kampanii Otwarte Klatki. Naprawdę polecam ten biuletyn- duuużo ciekawych przepisów. Stamtąd też jest moja babka. 
Natomiast żur zrobiłam opierając się na przepisie najpyszniejszej zupy mojej mamy. Niestety napakowanej mięsem, jajkami i śmietaną ale udało mi się zrobić zupę niezwykle podobną w smaku. Zaniosłam słoik moim rodzicom na święta i byli zachwyceni tym jak doskonale można podrobić smak mięsa wegańskimi zamiennikami. Tak więc żur wyglądał następująco (nie robiłam sama zakwasu, posłużyłam się kupnym):

  • ugotowałam 4 litry rosołu warzywnego
  • do tego dolałam 2 butelki zakwasu na żur (jedna butelka na 2- 2,5 litra wywaru)
  • dolałam około 400 ml mleka sojowego
  • pokroiłam 6 dużych marchewek ugotowanych w rosole
  • dodałam paczkę podgotowanych i trochę podsmażonych białych kiełbas sojowych Polsoja
  • wrzuciłam drobno posiekaną kostkę tofu wędzonego podsmażonego na chrupko na odrobinie oleju
  • do gara trafił też kilogram pokrojonych w kostkę i ugotowanych osobno ziemniaków
  • wsypałam duuuuuuużo majeranku
  • duuuuuużo zgniecionego czosnku
  • cukier (bo mój żur wyszedł bardzo kwaśny)
  • sól
  • świeżo zmielony pieprz

 



Zupa mistrz. Fakt faktem, że trochę drogo wyszło przygotowanie jej z tylu składników ale w końcu święta. 
Na święta kot również postanowił zrobić mi prezent i udawał psa. Kot niestety nie mój. Sąsiadów, którzy się nim za bardzo nie zajmują. A szkoda bo kot jest przemistrz.


Kilka zdjęć i garść nowości :) Fan Page also.

$
0
0
Czeeeeść :)
Jestem strasznie podekscytowana i szczęśliwa, mam ochotę śpiewać i tańczyć :) :) :) Ale po kolei. Najpierw informacje praktyczne: po wielu tygodniach rozważania "za i przeciw" postanowiłam założyć Fan Page'a tego bloga na Facebooku. Tu piszę rzadko bo jak już siadam do notki to jest ona dłuuuuga i próbuję nadrobić to co się wydarzyło w całym tym czasie gdy nie pisałam. Na Fejsie jestem codziennie kilka razy i mogę wrzucać swoje przemyślenia i fotki na bieżąco. Stąd pomysł na Fan Page. I proszę oto on:


Na razie jestem onieśmielona ta stroną bo już sama nazwa "Fan Page" sugeruje, że prawdopodobnie mam fanów a sama ta myśl już mnie paraliżuje z powodu mojej nieśmiałości (serio, jestem totalnie nieśmiała w "realu" a fakt poznawania nowych osób mnie przeraża). Więc wybaczcie mi proszę moją nieudolność w pierwszych postach i wpisach. Z Waszą pomocą i zachętą na pewno się rozkręcę :)
Teraz pozwólcie, że odkopię się ze zdjęć, które zalegają miesiącami w moim telefonie. Na zasadzie zdjęcie- króciutki komentarz. 

Sałatka do pracy: garść makaronu, ogórek, pomidor, oliwki, papryka
i łyżka sojonezu. Wybaczcie zupełny brak estetyki zdjęcia.


Kalafior w cieście curry. Kolejny obiad do pracy.



Kalafior w cieście ze zdjęcia  powyżej z ryżem i groszkiem.
Ryż przyprawiony łyżką oleju, ostrą papryką, czosnkiem
i dhal masalą.


Umieram ze wstydu patrząc na jakość tych zdjęć ;) Sałatka
do pracy: sałata zielona, pomidor, oliwki, kukurydza, papryka
i ogórek. do tego świeża, pełnoziarnista bułka.


Wyczekane i ukochane :)


Treat yourself. A co ;)



Uuuffff pokazałam w końcu najgorsze zdjęcia, których wrzucenie tu odpychałam od siebie miesiącami a zalegały w blogowym folderze ;) Swoiste katharsis ;)

A teraz proszę o werble bo chcę obwieścić coś co wprawia mnie w ten stan totalnej euforii z początku wpisu. Dziś rano oficjalnie zostałam wpisana na listę uczniów kursu na Zoopsychologa oraz (szczerze nienawidzę słowa, które zaraz nastąpi) Tresera Psów!!! Aby zapisać się na ten kurs wzięłam kredyt ale w końcu zaczynam realizować swoje marzenia!! :) Po rocznym kursie uzyskam dyplom wydany przez MEN (!!) i będę mogła oficjalnie i z dyplomem wykonywać pracę behawiorysty i otworzyć własną szkołę tresury psów. Z tym, że na pewno nie będzie się ona nazywać "Szkołą Tresury" bo kojarzy mi się to nieodzownie z batem i cyrkiem więc będę musiała wymyślić coś innego co umieszczę na wizytówkach i plakatach :) A jak tylko spłacę ten kredyt (czyli za 3 lata) to natychmiast biorę kolejny i w tej samej szkole zaczynam kurs Zoofizjoterapeuty. To jest tak niesamowite uczucie- że praktycznie czujesz, że masz swoje marzenia na wyciągnięcie reki. Że w końcu masz szansę robić coś co naprawdę kochasz i chcesz robić :) Trochę mnie przeraża wizja związania się wielkim kredytem z bankiem bo zawsze strasznie bałam się kredytów ale co zrobić? Myśl o uwiązaniu sobie kamienia- kredytu na szyi jest spychana przez myśl, że będę mogła naprawiać skrzywdzone przez ludzi psiaki i koty :) 
To myśl dla której warto żyć :)

P.S. Jak zmiany to zmian- szablon bloga od dziś też mamy inny :)

Bób i kilka innych zdjęć.

$
0
0
Czołem!!
Dziś bez zbędnego gadania.
Nadszedł wyczekiwany czas bobu za 6 zł za kilogram :) Kupuję często i robię różne pasty, sosy albo po prostu obiady z bobem jako gwiazdą dnia. Ostatnio wpadł mi w łapy super przepis na bobik z okrasą. Trafiłam na jego niewegańską wersję w jeden z gazet kulinarnych i postanowiłam nieco pokombinować. Jedzony ze świeżym, chrupiącym chlebem jest po prostu obłędny. Potrzebujemy tak niewiele by cieszyć się pysznym obiadem.

Składniki:


  • 1 kilogram bobu
  • olej
  • 1 duża cebula
  • 4- 6 ząbków czosnku (w zależności jak czosnkowe potrawy lubicie- ja daję 6 ząbków)
  • pęczek świeżego koperku
  • szczypta ostrej, mielonej papryki (ja nie dodawałam)
  • sól do smaku


W garnku doprowadzamy do wrzenia osoloną wodę. Do wrzątku wrzucamy bobik i czekamy aż ponownie się zagotuje. Od tego czasu odmierzamy maksymalnie 5 minut i odlewamy bób oraz przelewamy do zimną wodą. Tak ugotowany bób idealne łatwo obiera się z łupinek (co robimy od razu jak tylko bobik ciut przestygnie), ma cudowny, intensywny zielony kolor i cudowny smak. To dla mnie totalna nowość bo u mnie w domu mama zawsze gotowała bób prawie godzinę a wtedy stawał się on mazisty i mączny w smaku. Teraz będę przygotowywac bób tylko tak :) 
Czas na sos.  
Cebulę drobniutko siekamy, koperek również, czosnek przeciskamy przez praskę i lekko solimy. Na oleju podsmażamy najpierw cebulkę do zeszklenia a potem dodajemy czosnek i smażymy jeszcze około 4 minuty. Zdejmujemy z gazu i mieszamy z posiekanym koperkiem.
Gotową okrasą polewamy wyłuskany bób i zajadamy ze świeżym chlebkiem.



Wybaczcie ta wyszczerbioną miskę albo to moja ulubiona miska w ludowe wzory, TEN typ naczynie, które przechodzi z pokolenia na pokolenie ;)

A tu kilka zdjęć losowo wybranych z folderu ze zdjęciami:

Wieża widokowa 250 metrów n.p.m. Widok nieziemski.


Ślimak, ślimak...


That's right.





Lion of Zion na jednym z gdańskich murków :)


Kartka na klatce schodowej w jednym z bloków, Bardzo PRL'owska :)


Nasza ulubiona krówka z sąsiedztwa, którą mój T. nazwał Marceliną i pod wpływem której
 zapadła decyzja, że posiadając własny dom będziemy mieli krowę ;)


Takie widoki u mnie praktycznie za oknem :)


I takie też.

Niosę pomoc w upałach :)

$
0
0
Hej :)

Skwar leje się z nieba, człowiek siedzi przy kompie, wiatrak działa na pełnych obrotach a ja się pocę.. Nawet pies niechętnie wychodzi na spacer. U was tak samo? Jeśli tak samo to polecam gorąco najpyszniejsze lody jakie udało mi się znaleźć na innych vegan blogach. Pochodzą z bloga MniMniu i są najpyszniejszymi lodami jakie jadłam w życiu. Są lepsze niż niewegańskie mleczne lody, których smak pamiętam do dziś jakbym je jadła wczoraj. Ale teraz nie warto o nich pamiętać bo te są LEPSZE :D Przepis jest banalnie prosty i nie trzeba ich mieszać co godzinę (ja moje zamieszałam może ze 3 razy i to nieregularnie).

Składniki:

  • 2 puszki mleka kokosowego "odstanego" w lodówce co najmniej 4 dni
  • 3 tabliczki gorzkiej czekolady
  • 1 szklanka mleka czekoladowego z Biedry (można zwykłe też użyć) + 5 łyżek dodatkowych
  • 1 szklanka cukru
  • łyżka wódki

Pudełko na lody wstawiamy do zamrażalnika. W wodnej kąpieli rozpuszczamy pokruszoną czekoladę. Gdy będzie płynna dodajemy 5 łyżek mleka i wsypujemy do garnka szklankę cukru i odstawiamy z ognia. Mieszamy. Wyjdzie z tego taka ciastowata masa absolutnie nie lejąca. Odstawiamy ją do przestygnięcia a w międzyczasie do garnka przekładamy stałą część śmietanki kokosowej. Ubijamy mikserem około 5 minut. Przynosimy naszą czekoladową masę i miksując śmietankę dodajemy do niej czekoladę. Wyjdzie gęsta, czekoladowa, lejąca się masa. Teraz za pomocą miksera ubijamy szklankę mleka, którą przygotowaliśmy i (najlepiej z pomocą innej osoby) wlewamy do ubijanego mleka czekoladowo- kokosową masę oraz łyzkę stołową wódki. Miksujemy jeszcze parę minut i... koniec :) Przelewamy masę do pudełka i po około 6 godzinach cieszymy się niesamowicie kremowymi i naprawdę OBŁĘDNIE przepysznymi lodami :) Są kremowe, mięciutkie i taaaakie słodkie :)






I tak na szybko jeszcze tylko przepis ma cudnie słodkie mleczne ciasto z wykorzystaniem malin, które są bardzo zdrowe i warto je jeść mimo, że mały koszyczek potrafi kosztować 6 zł :(

Składniki:

  • 800 mililitrów mleka waniliowego + 3 łyżki dodatkowo do polewy
  • 2 budynie waniliowe
  • 2 tabliczki gorzkiej czekolady na polewę
  • dowolne owoce do dekoracji
Na ciasto:
  • 2 szklanki mąki
  • pół szklanki oleju
  • pół szklanki letniej wody
  • pół szklanki cukru
  • łyżka proszku do pieczenia

Składniki na ciasto połączyć i dokładnie zmiksować. Wylać do foremki i piec w 200 stopniach około 20 minut. Mleko na masę budyniową zagotować (odlać 3/4 szklanki, w której rozrobimy proszek budyniowy) i wlać rozrobiony proszek budyniowy. Dogotować na małym ogniu do konsystencji gęęęęstego budyniu :) wlać na ciastowy spód i poczekać aż ostygnie i zetnie się. w wodnej kąpieli rozpuścić połamane czekolady i dodać 3 łyżki mleka. Gdy polewa będzie lejąca wylać ją na masę budyniową i udekorować dowolnymi owocami. Ciężko opisać ten rewelacyjny smak, tego trzeba spróbować.


Masa budyniowa już wylana i podźgana przez T. widelcem z nudów :)










A tak na szybko co u mnie: zmieniam swoje życie ale o tym napiszę w następnej notce. Obecnie wydaję pierdyliardy złotych na książki do szkoły, którą zaczynam za równiutki miesiąc od dziś :) Jestem mega podekscytowana i szczęśliwa, że w końcu zacznę robić i uczyć się tego co naprawdę kocham i co mnie interesuje i z czym chcę związać swoją przyszłość. Zdobywanie wiedzy o behawioryzmie zwierząt daje mi wielką frajdę i nigdy nie mam jej dosyć :) Planuję niedługo nowy tatuaż z moją bajkową imienniczką ale troszkę demoniczną i na pewno bardzo seksowną :) No cóż.. Lato, człowiekowi aż chce się zmieniać wszystko dookoła :)
I kilka zdjęć, które chcę Wam pokazać :)






04.09.2014r nasz Świat zatrzymał się po raz kolejny.

$
0
0
Tego dnia odszedł nasz kochany Waluś.. Nadal ciężko mi w to uwierzyć, nadal ciągle jakoś do końca nie wierzę.. Pies, który nauczył nas przeogromnej pokory, cierpliwości, nauczył nas zupełnie innego patrzenia na psa, zmienił nasze życie w sposób niewypowiedzianie ogromny. Dzięki Walusiowi podjęłam decyzję i rozpoczęciu kursu zoopsychologa i trenera psów.. Nigdy, przenigdy nie zapomnę tego co dla nas zrobił i czego nas nauczył.. Chcę poświęcić mu osobną, długą notę. Muszę tylko pozbierać myśli. A to boli. Dajcie mi proszę odrobinę czasu.
Biegaj za Tęczowym Mostem miśku.. Kiedyś jeszcze przyjdzie czas by wytarmosić ci uszy..



Domowe masło orzechowe.

$
0
0
Zbierałam się do jego produkcji chyba z pół roku. Naczytałam się jak to strasznie trudno je zrobić, że można mikser spalić, że trwa to nawet do kilkudziesięciu minut, że trzeba robić co chwilę przerwy.. I jak tu się nie zrazić. Ale pewnego dnia paczka orzechów w Biedrze praktycznie sama wpadła mi do koszyka i nie było już odwrotu. Z drżącym sercem podeszłam do miksera i wsypałam orzechy do kielicha. Wcisnęłam "Start" i... okazało się, że mam najlepszy brendel na świecie. Gładkie, aksamitne masło ukręcił w trakcie jednej, trwającej 5 minut sesji!! Byłam w szoku.




Po wyprodukowaniu swojego, domowego masła orzechowego nic już nie przekona Was do kupna gotowego. Nic też nie przemawia na korzyść tych sklepowych. Wasze domowe masło nie zawiera cukru (o ile go sami nie dodacie), nie zawiera dodatku oleju palmowego co czasami się zdarza w masłach kupnych, ma rewelacyjny, niepowtarzalny smak (całkiem inny niż ten, który znacie ze sklepowej półki) no i przede wszystkim CENA!! Za pół kilo masła zapłacicie tylko ile za pół kilo orzeszków!! Dajcie mi masło orzechowe w takiej cenie ;) Więc oficjalnie ogłaszam, że już nigdy nie kupię gotowego masła orzechowego. Bo po co skoro tyle frajdy jest z robienia własnego? ;)

Można też wyjadać ze słoika palcem jak normalny, cywilizowany łasuch.


W wykonaniu masła orzechowego nie tkwi żadna filozofia. Trafiłam na wiele przepisów, które nakazują dodać do miksowanej masy wody albo nawet oleju.. Nie wiem po co skoro orzechy i tak same w sobie są już bardzo tłuste a dodanie oleju chyba popsułoby smak. Inni sugerują bo do masy dodać sól lub cukier. Ja nie dodaję nic i też jest pysznie :) Tak więc kupujcie niesolone orzechy i kręćcie z nich nieograniczone ilości pysznego, aksamitnego masła orzechowego :)


Moja ulubione kompozycja. Przebija nawet banany położone na kanapce.

Ostatnie pożegnanie naszego kochanego przyjaciela...

$
0
0
Długo, oj długo zbierałam się do napisania tego posta. Potrzebowałam na to ponad miesiąc. Wiedziałam, że jak zacznę pisać to skończę wciśnięta w kanapę zaryczana i zasmarkana.. Pewnie tak będzie ale z drugiej strony chcę to wyrzucić z siebie.. Wiem, że ten wpis będzie bardzo długi ale proszę, przeczytajcie go..

4 września pożegnaliśmy naszego ukochanego Walusia. Spędził z nami niecały rok. Najdłużej z naszych trzech psów. Niby to tylko 10 miesięcy. Nigdy jednak nie zapomnę tych 10 miesięcy gdy był z nami każdego dnia. W marcu 2012 roku przywieziono go do schroniska. Został zabrany od poprzedniego "opiekuna" alkoholika, który nie opiekował się nim wcale. W schronisku określono go jako "niepewnego" i powiedziano, żeby "lepiej uważać". Jego dzika agresja wobec innych psów dodatkowo utrudniała wychodzenie na spacery i próby socjalizacji. Mój T. pracował wtedy jeszcze w schronisku i sam do końca nie był w stanie określić co w tym psie siedzi. Jak dziś pamiętam swój pierwszy spacer z nim. Waluś nie był w ogóle zainteresowany kontaktem ze mną i tylko łypał na mnie w taki dziwny sposób jak coś do niego mówiłam. Jednocześnie gdy szliśmy gęsiego po lesie: T. z Walusiem i ja na końcu- on co kilka metrów przystawał i odwracał się do mnie. Czekał aż dołączę do grupki i wtedy dopiero ruszał. Co tydzień, weekend stawiliśmy się w schronie by wziąć go na długi spacer. Dodatkowo w tygodniu T. gdy był w pracy dbał o to, żeby Waluś był wyprowadzony na wybieg albo spacer. Coraz pewniej czuliśmy się w kontaktach z nim, coraz bardziej on cieszył się na nasz widok. Ogłaszaliśmy go na forach i grupach i.. nic. Co kilka miesięcy odzywał się telefon i ktoś po drugiej stronie kabla oznajmiał, że szuka właśnie takiego psa, bo ma być agresywny, ma wzbudzać respekt, ma być na łańcuchu i pilnować gospodarstwa... I po każdej takiej rozmowie zakończonej moją odmową czułam coś na kształt ulgi, że znowu nikt nam go nie zabierze.. Pamiętam jak po śmierci Hansa gdy już postanowiliśmy, że możemy mieć kolejnego psa co jakiś czas, któreś z nas rzucało żartem: "Ty, a może weźmiemy Walusia?" po czym patrzyliśmy się na siebie i śmialiśmy się. No gdzie pies z TAKIMI problemami behawioralnymi, z agresją do wszystkiego co się rusza, wymagający takiego nakładu pracy, szkolenia, a weź w ogóle nawet nie sugeruj tego.. Minęło kilka kolejnych tygodni i postanowiliśmy zacząć go szkolić bo wyszkolony pies szybciej znajdzie dom. I już po kilku treningach wiedzieliśmy, że ten pies nigdy nie pójdzie do nikogo innego niż do nas. To po prostu musiało się tak potoczyć. Byliśmy w schronisku codziennie, spędzając godziny w jego boksie, szkoląc go i przytulając się z nim, siedząc z nim na kolanach (z rottweilerem da się, naprawdę!!) i godzinami głaszcząc go. Po 5 miesiącach, po szkoleniu weszliśmy do biura i padło to długo wyczekiwane "To co? Macie przygotowaną umowę adopcyjną?". W noc poprzedzającą to szkolenie nie mogłam spać z podekscytowania. Czekaliśmy to przecież tyle miesięcy. I nagle.. Wszystko pękło.. Po przekroczeniu z Walusiem progu domu coś się we mnie zmieniło. Do dziś nie jestem w stanie wytłumaczyć co się ze mną stało. Moja przyjaciółka śmieje się, że miałam depresję poporodową. Cokolwiek to było nagle przestałam chcieć go u nas w domu.. Nie wiedzieć czemu zaczęłam się go bać. Miałam czarne myśli "boże co myśmy zrobili, wzięliśmy taki obowiązek na głowę, jak my sobie poradzimy przez następne X lat, przecież.. przecież..". Wszystko przy nim przez około 10 dni robił mój T. Ja nie chciałam wychodzić z nim na spacer, nie chciałam go karmić, szkolić go, nie miałam w ogóle ochoty nic z nim robić, chodziłam i płakałam, że chyba przeceniliśmy nasze możliwości.. A przecież od 5 miesięcy przygotowywaliśmy się do jego adopcji!! Przecież nie mogłam się doczekać dnia aż w końcu będzie nasz, u nas, z nami.. To nie była decyzja podjęta w chwilę. Specjalnie daliśmy sobie kilka miesięcy by NA PEWNO była to świadoma, przemyślana decyzja. Wiedziałam przecież, że bierzemy psa z bagażem złych doświadczeń, psa potencjalnie agresywnego, który nigdy nie będzie mógł wejść w kontakt z innymi psami bo je po prostu zagryzie.. A mimo to nagle coś we mnie strzeliło. I wtedy pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja ciotka bo mama opowiedziała jej o moim dziwnym stanie. Ciocia, zaznaczę bo to ważne, nie lubiąca zwierząt, twierdząca, że zwierzęta śmierdzą tylko i brudzą i ogólnie nie pasują do jej skórzanych kanap i marmurowych posadzek bo kłaki widać i w ogóle.. Macie ją już przed oczami? No i zadzwoniła do mnie ciotka z pytaniem "Alu ale czemu Ty tego psa nie oddasz z powrotem do schroniska??". Dosłownie mnie zatkało. Odpowiedziałam, że psy są jak małe dzieci i NIGDY nie wolno oddawać psów ani dzieci jak je się już raz przygarnęło i nie oddam Walusia bo on mi ufa i polega na mnie. Na to ciocia protekcjonalnym tonem odparła "Dziecko, dzieci do domu dziecka się tez oddaje a chyba Twoje zdrowie i komfort psychiczny są ważniejsze od jakiegoś psa. Nie ten to będzie następny". Zagotowało się we mnie i artykułując każde słowo niezwykle wyraźnie i dobitnie wycedziłam "Ciociu to jest MÓJ pies, on na mnie POLEGA, i NIGDY ale to NIGDY nie oddam go NIKOMU i NIGDZIE tak samo jak nie oddałabym dziecka z powrotem do domu dziecka. Tak robią tylko egoiści bez serca"  po czym odłożyłam słuchawkę. I wtedy zorientowałam się, że siedzę na posłaniu Walusia i przytulam go mocno do siebie po raz pierwszy odkąd się u nas pojawił. Wszystko odeszło. Wszystkie złe myśli, cała niechęć. Z każdym słowem, które wypowiadałam to znikało coraz szybciej. Poryczałam się nad swoją głupotą i tym, że mogłam się tak zachowywać wobec mojego psa przez tyle dni.. Od tej rozmowy wszystko było jak dawniej. Każdego dnia wracałam do domu po pracy, żeby jak najszybciej wyjść z nim na spacer, bawić się, szkolić go i pękać z dumy nad jego kolejnymi postępami. To był pies ideał. Każdy mówi tak o swoim psie ale Waluś był wspaniały. Nasza behawiorystka nie znajdowała słów, żeby go chwalić na każdym spotkaniu, mówił, że miała już do czynienia z setkami psów ale Waluś bił na głowę resztę psów swoją inteligencją, sprytem i zdolnością podpatrywania (w końcu sam sobie otwierał boks w schronisku a w domu lodówkę, drzwi i uwaga.. okna!!). Był przewspaniałym psem. W lutym mój T. poważnie zachorował. Musiałam wziąć półtora tygodnia wolnego w pracy by być z nim każdego dnia 24 godziny na dobę. Nie jadłam, schudłam z nerwów 7 kilo w tydzień, nie rozmawiałam z nikim innym prócz T. i nie wychodziłam z domu.. Waluś był w tym czasie fenomenalnym psem. Czuł, że coś jest nie tak i starał się jak tylko mógł, na swój psi sposób pomóc. Co chwilę przynosił zabawki, domagał się uwagi, zaczepiał, zaglądał w oczy.. Gdy T. był zdrowy Waluś nie robił tego w taki sposób.. Wieczorami zamykałam się w łazience i wyłam w poduszkę z bezsilności, że nie mogę pomóc mojemu T. i również dlatego, że zachowanie mojego  psa, jego rozpaczliwe próby psiej pomocy po prostu mnie rozwalały doszczętnie.. A potem był wyrok.. Spuchnięte węzły chłonne i głos naszego weta w słuchawce "Ala, przykro mi ale to chłoniak..". Płakaliśmy oboje. Z bezsilności, wściekłości, bólu i żalu.. Czy to jakaś pierdolona klątwa, że KAŻDY pies, którego przygarniamy przeżywa u nas kilka miesięcy?? Szila była bardzo chora, to wiadomo. Hans był po prostu stary ale 12 lat jak na psa to nie aż tak bardzo dużo.. Ale Waluś? 6 latek? Skąd mogliśmy wiedzieć.. Dziś żałuję, że tyle czasu czekaliśmy z przygarnięciem go..
4 września w pracy odebrałam telefon od T. "Waluś wyraźnie gorzej się czuje, jest słaby, nie chce jeść.. Przyjedź, to chyba już..". Wet potwierdził nasze obawy. Waluś odszedł na naszych kolanach, tulony i chwalony za wszystko.. Za całe jego życie.. Za to co dla nas zrobił. Za to, że był, że nas tyle nauczył. za to, że był Walusiem..
Po wyjściu z lecznicy, ze smyczą w dłoni, czuliśmy, że świat się dla nas zatrzymał. W głowach huczał tylko wodospad myśli, bólu i smutku. Rozglądałam się dookoła nie wiedząc co się wokół mnie dzieje. Oczekiwałam, że skoro nasz świat stanął w miejscu to reszta też stoi.. Patrzyłam z niedowierzaniem jak ludzie mijają nas stojących na ulicy, jak spieszą się gdzieś, rozmawiają przez telefony.. Oczekiwałam, że każdy kto gdzieś biegł zwolni, dzieci przestaną biegać i śmiać się tylko w zadumie będą spacerować z rękoma założonymi za plecami. Że śmiechy ustaną na chwilę. Że świat zatrzyma się na chwilę razem z nami. Ale tak się nie stało.. Nie pamiętam drogi do domu. Jak przez mgłę pamiętam tylko, że leżąc na kanapie kurczowo ściskałam jego szelki i smycz i wyłam z tęsknoty...
Tęsknota nie minęła. Każdego dnia tęsknię za nim i wspominam jak wspaniałym psem był. Nauczył nas tylu rzeczy. Cierpliwości, sumienności, jeszcze większej empatii, uwagi a także tego, że każdy pies, przez całe nasze życie będzie nas uczył czego nowego.. Był wspaniałym psem. Naszym najlepszym przyjacielem. Wspominam każdy dzień z nim spędzony i żałuję, że tyle musiał na nas czekać. Gdybym mogła cofnąć czas, wzięlibyśmy go wcześniej. Ale cieszę się też z tego co przeżyliśmy mimo tak krótkiego czasu razem..
Kochaliśmy go. I nadal kochamy..








Placki ziemniaczane- proste, pyszne i.. całkowicie beztłuszczowe!!

$
0
0
Placki ziemniaczane to najtańszy i chyba najprostszy obiad jaki można sobie wymarzyć. Kiedyś takie placki jadłam z kwaśną śmietaną, posypane startym żółtym serem i czosnkiem granulowanym. Dziś powtórzyłam ten zabieg ale śmietana była sojowe a ser Vio Life ;) A zabierałam się do tych placków jak pies do jeża bo dotychczas robiłam je tylko dwa razy w życiu (z czego raz z jajkami) i za każdym razem cały dom śmierdział olejem a placki się rozwalały. Ale nie tym razem!! Przekopałam się przez dziesiątki przepisów i postanowiłam w końcu zrobić po swojemu na zasadzie "co ma być to będzie". I wyszło super!!

Składniki:


  • ziemniaki- ile chcecie ;)
  • cebula
  • sól
  • pieprz
  • czosnek granulowany
My ziemniaków wzięliśmy chyba z 1,5 kilo. Około 8- 10 dużych ziemniaków starliśmy na grubych oczkach. Do tego dodaliśmy 4 ziemniaki starte na najmniejszych oczkach. Masę solimy, doprawiamy pieprzem i dodajemy co nam do głowy przyjdzie- pokrojoną cebulę, parówki sojowe, pokrojone tofu, cokolwiek co zechcecie. W rękach z masy ziemniaczanej lepimy zwarte kotlety i pieczemy je w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni, odwracając na drugą stronę gdy góra się zrumieni ładnie. KONIECZNIE użyjcie papieru do pieczenia wysmarowanego olejem. Inaczej placki przykleją się i nie uda się Wam ich odwrócić. 
Placki wyszły pyszne, chrupiące i dom nie śmierdział olejem. Nie było też starty garów do zmywania :)


 

Coraz więcej pysznych miejsc! I Krowa Cała w Gdyni!!!

$
0
0
Ostatnio mam mało czasu na siedzenie przy kompie więc różne nowości i otwarcia przechodzą mi koło nosa. Jednak zupełnym przypadkiem odkryłam, że w moim rodzinnym mieście- Gdyni otwarto kilka dni temu nową burgerownię, w 100% wegańską!! Jeszcze większą radość sprawił mi fakt, że jest to gdyński "oddział" znanej wszystkim burgerowni "I Krowa Cała" :)





Radość wielka bo to kolejna, po gdańskim VB #veganburgers w 100% wegańska jadłodajnia. Miejsce wybrali sobie też genialne bo od razu przy wyjściu z dworca kolejowego Gdynia Główna. Lepszego chyba nie można było. Przyjeżdżający do trójmiasta głodni weganie już z okien pociągu widzą szyld:



Wchodząc do lokalu od razu miłe wrażenie robi ciepła atmosfera. Mimo "surowej"ściany z cegieł mamy wrażenie, że jesteśmy w domu. Ciepłe światło żarówek robi klimat ;) 












Nie wiem jak Wam ale mi się taki wystrój bardzo podoba. Zapomniałam tylko obfotografować witrynę. Jest przy niej długa, drewniana lada i stołki barowe więc można tam usiąść i jeść. My wybraliśmy właśnie to miejsce ze względu na dobre oświetlenie do zdjęć. Jedynym minusem jest to, że przechodnie dosłownie zaglądają w talerz i niektórych mogą irytować głupie uśmiechy i widocznie spojrzenia pełne politowania, że  "burgery bez mięsa jedzo". Tak, to naprawdę mi przeszkadzało. 
Co do samych burgerów :) Przy pierwszej wizycie nie zabrałam ze sobą aparatu. Mój błąd. Ale wtedy przyszliśmy tylko przewąchać kąty i skusiliśmy się na zjedzenie po jednej kanapce. Ja zamówiłam Tofuburgera a mój T. Burgera z soczewicą. Powiem krótko: Tofuburger był po prostu OB- ŁĘD- NY. Smakował wprost rewelacyjnie. Konsystencja, smak, wszystko. No po prostu super. Warto wspomnieć, że tofu oni robią sami od podstaw!! Nie jest to kupne tofu. Bułka pyszna, nierozwalająca się, trzyma wszystko w ryzach. Warzywka cudnie świeżutkie, chrupiące i pokrojone w grube plastry więc wszystko czuć wspaniale. Sosy robione są codziennie na miejscu. Burger soczewicowy mojego T. tez zrobił na nim duże wrażenie. Nie próbowałam jeszcze ale zamierzam ;) Generalnie w smaku był ponoć naprawdę super, nie rozwalający się, po prostu pyszny. Może o sosach też warto wspomnieć kilka słów. Jak widać mamy kilka sosów, do każdego burgera wybieramy sobie dwa:



Ja na razie do swoich burgerów próbowałam: czosnkowego i musztardowego, czosnkowego i piklowego i znów czosnkowego i musztardowego a mój T. takich samych kombinacji i jeszcze czosnkowego i BBQ. Sosy też przepyszne!! :)
Na zamówione burgery trzeba czekać około 5- 8 minut. Obsługa przynosi do stolika tackę z zawiniętymi burgerami:


Odwijamy i naszym oczom ukazuje się coś taki idealnie pięknego:



 Burger "I krowa cała" mojego T. czyli sojowy kotlet. Oczywiście ręcznie robiony.



 Mój Seitanburger.



I tym razem moja kolej na spróbowanie "I krowy całej".




   Seitan burger totalnie rozwali system. Uważam, że jest chyba najlepszy z tych 3, których próbowałam. Bardzo smaczny, ma typowo "mięsną" konsystencję (dla mnie to plus, nie kumam osób, które oburzają się "jak można jeść podróbki mięsa skoro jesteś weganka???". Można. Bo tęsknię za mięsem.) i smak. W połączeniu ze świeżymi warzywami i sosami czosnkowym i piklowym (majonezowy z wkrojonymi w kosteczkę ogóreczkami piklowym- niebo w gębie) był naprawdę pycha. Mój T. zamówił go z sosami czosnkowym i BBQ, który jest nieco słodkawy. Jego zdaniem bardzo pasuje taki zestaw do tego kotleta. Jago drugi został zjedzony przeze mnie "I krowa cała" z ręcznie wytwarzanym kotletem sojowym. Był smaczny ale najsłabszy z nich wszystkich. Drugi raz go pewnie nie zamówię. Kotlet totalnie się rozwalał i kruszył i dodatkowo miał słodkawy posmak. Mojemu T. bardzo smakował z sosem czosnkowym i musztardowym (musztardowy jest pikantny ale nie jakoś szczególnie, bardzo fajnie podkręca smak). 

Zamierzamy wracać tam i spróbować wszystkich burgerów. Recenzje poszczególnych znajdziecie na moim Fanpejdżu, który polubiajcie proszę i rozsyłajcie wśród swoich znajomych :) Link o tu: Fejsbuk
Polecam Wam gorąco odwiedziny w "I Krowa Cała" w Gdyni bo naprawdę warto. Za 10 złotych się najecie. Kupując 2 burgery wydacie 20- 22 zł i najecie się po pachy ale tak naprawdę po pachy ;) Moim zdaniem naprawdę warto. 

W następnym poście zamierzam opisać funkcjonujący już od jakiegoś czasu lokal VB #veganburgers z Gdańska :) O ile oczywiście kierownictwo wyrazi chęć udzielenia krótkiego wywiadu i obfotografowania burgerów na bloga :)

P.S. Aha- frytki mają naprawdę dobre ;)
Viewing all 86 articles
Browse latest View live