Witajcie kochani.
U nas oczywiście ciągle coś się dzieje, raz dobrego, raz złego, rzadko kiedy jest spokojnie i nudno. Albo coś ze zwierzakami, których ciągle przybywa albo my się żremy jak dwa głupki (oboje mamy zbyt wybuchowe charaktery) a potem godzimy się przyrzekając, że już więcej takiej awantury nie będzie.. I tak w kółko :) Ale szczerze mówiąc mojego życia nie zamieniłabym na żadne inne. Chociaż czasami myślę, że jestem nim już zbyt zmęczona i mam go dosyć. Nie zamienię i koniec.
Z przykrych informacji: tydzień temu pożegnaliśmy naszą kochaną szczurzynkę. Miała niecały rok. Była najzdrowszym z naszych ogonów. Nigdy nie była u weta, nawet nie była przeziębiona nigdy. Chciałam ją uchronić w przyszłości przed nowotworami i innymi chorobami i wysterylizowaliśmy ją. Kilka godzin po zabiegu odeszła na rękach mojego faceta. Udusiła się. Po sekcji okazało się, że miała bardzo rozwinięte bezobjawowe zapalenie płuc i ropnia w płucach. Nic nie dało się zrobić. Nawet osłuchowo nie było żadnych objawów. Najgorsza była myśl, że przecież chciałam dobrze. Takie właśnie są te nasze szczury.
Z weselszych: za około tydzień powitamy w stadzie dziewuszki, o których pisałam w poprzedniej notce. Już nie mogę się doczekać :)
Szilka czuje się w miarę dobrze, chociaż niestety dysplazja stawów łokciowych daje się jej we znaki.. Dostaje sterydy na płuca i stawy i jakoś w miarę funkcjonuje. Jest strasznie żarta i nie można zostawiać nawet koszy na śmieci jak wychodzimy z domu. Jak pierwszy raz wyszliśmy zostawiając kosz w kuchni (nie mamy kosza pod zlewem jak każda szanująca się katolicka rodzina :P ) to po powrocie zastaliśmy splądrowany kosz i podłogę w kuchni wysmarowaną śmieciami. No i kosz teraz musi być zamykany na klamkę w łazience gdy wychodzimy. Jednak kilka dni temu któryś z chłopaków wychodząc z domu musiał zapomnieć domknąć drzwi. Oto w jakim stanie zastałam psa po powrocie do domu:
U nas oczywiście ciągle coś się dzieje, raz dobrego, raz złego, rzadko kiedy jest spokojnie i nudno. Albo coś ze zwierzakami, których ciągle przybywa albo my się żremy jak dwa głupki (oboje mamy zbyt wybuchowe charaktery) a potem godzimy się przyrzekając, że już więcej takiej awantury nie będzie.. I tak w kółko :) Ale szczerze mówiąc mojego życia nie zamieniłabym na żadne inne. Chociaż czasami myślę, że jestem nim już zbyt zmęczona i mam go dosyć. Nie zamienię i koniec.
Z przykrych informacji: tydzień temu pożegnaliśmy naszą kochaną szczurzynkę. Miała niecały rok. Była najzdrowszym z naszych ogonów. Nigdy nie była u weta, nawet nie była przeziębiona nigdy. Chciałam ją uchronić w przyszłości przed nowotworami i innymi chorobami i wysterylizowaliśmy ją. Kilka godzin po zabiegu odeszła na rękach mojego faceta. Udusiła się. Po sekcji okazało się, że miała bardzo rozwinięte bezobjawowe zapalenie płuc i ropnia w płucach. Nic nie dało się zrobić. Nawet osłuchowo nie było żadnych objawów. Najgorsza była myśl, że przecież chciałam dobrze. Takie właśnie są te nasze szczury.
Z weselszych: za około tydzień powitamy w stadzie dziewuszki, o których pisałam w poprzedniej notce. Już nie mogę się doczekać :)
Szilka czuje się w miarę dobrze, chociaż niestety dysplazja stawów łokciowych daje się jej we znaki.. Dostaje sterydy na płuca i stawy i jakoś w miarę funkcjonuje. Jest strasznie żarta i nie można zostawiać nawet koszy na śmieci jak wychodzimy z domu. Jak pierwszy raz wyszliśmy zostawiając kosz w kuchni (nie mamy kosza pod zlewem jak każda szanująca się katolicka rodzina :P ) to po powrocie zastaliśmy splądrowany kosz i podłogę w kuchni wysmarowaną śmieciami. No i kosz teraz musi być zamykany na klamkę w łazience gdy wychodzimy. Jednak kilka dni temu któryś z chłopaków wychodząc z domu musiał zapomnieć domknąć drzwi. Oto w jakim stanie zastałam psa po powrocie do domu:
Śmiałam się tak strasznie, że się popłakałam i jako troskliwy właściciel pierwsze co.. złapałam za aparat :D
Życie bez zwierząt byłoby marną wegetacją i tyle :)
A na koniec zdjęcia pizzy, którą ostatnio wyprodukowaliśmy. Ja do ciasta zawsze dodaję sporo suszonej bazylii (muszę spróbować z posiekaną świeżą) i czosnku. Ciasto jest wtedy aromatyczne i pyszne!! Z uwagi na fakt, ze moja imperialistyczna firma postanowiła ułagodzić niezadowolonych pracowników i rozdała "trzynastki" na pizzy pojawiła się szynka sojowa ;) A na pizzy jest majonez- chyba najlepszy jaki jadłam do tej pory. Z białej fasoli. Przepis podpatrzyłam na blogu Co Na Wege Obiad? i od tamtego czasu jest on majonezem numer jeden u nas w domu. Prosty, tani (do majonezu z mleka sojowego trzeba było kupować cały karton za minimum 7 zł) i robi się go w dosłownie 5 minut. I wychodzi ZAWSZE. Ja robię zawsze na oko:
- puszka białej fasoli (najbardziej smakuje mi z majonez z fasoli "Rolnik", z innych majonez mi trochę dziwny posmak)
- musztarda
- czosnek
- olej
- sól
- pieprz
Fasolę wraz z wodą z puszki (lub odrobiną z gotowania jeśli moczycie i gotujecie fasolę) podgrzewamy, żeby była mocno ciepła. Odlewamy wodę do kubeczka a fasolę wrzucamy do blendera. Dodajemy musztardę do smaku, sól i pieprz i na początek trochę fasolowej wody. Blenderujemy i dolewamy olej by masa nabrała majonezowej konsystencji. Oleju naprawdę na oko, musicie sami wyczaić jak gęsty ma być Wasz majonez :) No i wielki słoik tego sosu kosztuje około 3- 4 zł jak policzy się koszt składników. A smak jest naprawdę super!